Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cicho, dziecko... nie płacz. Wiedziałem... o twych uczuciach i... walczyłem. Na tarasie wówczas postanowiłem cię ostrzedz. Pamiętasz?...
Lucia wyrwała rękę z jego uścisku i zakryła mu usta.
— Nie mów! Nie mów więcej. Niech ta złuda zostanie, ten jedyny błysk.
— Luciu, źle mnie wtedy zrozumiałaś.
— Milcz, milcz Waldy! powiedz: tyś mnie nigdy nie kochał? Och! nie miłością braterską! ale tą inną, tą... dawną swoją... Czy nigdy...?
Starli się wzrokiem. Jej był drapieżny, jego zbolały, lecz stanowczy.
— Nie, Luciu.
— Boże mój! A ja myślałam, a ja!... tak cię strasznie kochałam!
Rzuciła się znowu do niego.
— Waldy... Były chwile... pamiętasz?...
— Wiem. I przepraszam cię za nie, Luciu. Byłem nieuważny, może — bezczelny, ale nie mogę być niesumiennym. Tamto były chwile krótkiego szału... nerwów. Jestem mężczyzną... działałaś na mnie, przyznaję. Jednak to nie... miłość.
— Więc nic dla mnie w twem sercu niema, nic!?...
— Jest głęboka miłość braterska, i żal, i boleść, i współczucie, i wielkie pragnienie, abyś była szczęśliwą, Luciu. I dlatego...
— Odradzisz mi pewno iść za Jurka? — syknęła ze strasznym śmiechem.
— Nie, tylko lękam się o ciebie.
— Więc uratuj! Zechciej, żądaj, rozkaż, abym była twoją żoną! Zostanę. Bądź pewny: niewolnicą będę!
Waldemar milczał.
— Nie powiesz tego — prawda?
Nie dał odpowiedzi.
Lucia po chwili znów zbliżyła się do ordynata. Ręce oparła na biurku, i pochylona całą postacią naprzód mówiła urywanie:
— Wybrałam Jurka... bo on mnie kocha. Wie wszystko, co ja cierpię, i chce mi dać ukojenie. Matki nie mam! ona już Barska. Przy dziadziu, obok ciebie, nie będę!... Cóż pocznę?... A Jurek mnie kocha. Będę żyła dla innych... Może wytrzymam...
Łzy spadły z jej oczu.