Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jeszcze coś słyszał dokoła siebie. Coś szumiało, grało, płynęło, ale wszystko już to przestało Bodzia zajmować.
— Dwór odchodzi — rzekł ktoś w pobliżu.
Bohdan nie zobaczył już arcyksiężniczki.




XLI.

Zamglony poranek jesienny osnuł wilgotnym pyłem ulice Wiednia. Nad Burgiem zwisały pajęczyny mgiełek. Mury cesarskiej rezydencji wznosiły się ciężkie, wiekowe i jakieś groźne. Dokoła osiadła mokra ociężałość.
Michorowski chodził wolno w bliskości pałacu, oczyma przebijał okna.
Tęsknił i marzył.
Pragnął odgadnąć, za którem oknem jest ona. Imaginacją rozwalał mury pałacowe i widział arcyksiężniczkę taką jak na balu: białą, poważną, z rozchylonemi ustami, depczącą jego tuberozę.
W duszy swej czuł zgrzyt, jakby się coś w niej ścierało. Niesmak ogarniał go uparty, przykry.
— Co ja tu robię pod temi murami? — myślał.
Ale coś go trzymało.
Zobaczył małego chłopca, roznosiciela gazet. Obdartusek stał z pliką pism pod pachą i gapił się z otwartą gębą na pałac. Od czasu do czasu drapał się w kolano, poprawiał wypłowiałą czapkę i patrzał, patrzał. Bohdan zauważył straszną ironję w porównaniu wspaniałości gmachu i otoczenia z tym biedakiem ulicznym. Chłopczyna spoglądał na Burg, jak na cud świata, jak na rzecz, niedostępną dla niego całkowicie. A patrzał chciwie, z rozkoszą widoczną, z zachwytem, niemal z pobożnością.
Bohdana myśl nagła tknęła niemile.
— Ten obdartus... to ja!
Wybuchnął złym śmiechem — i odszedł.
Niesmak potęgował się. Myśl buntowała uczucia. Słyszał wewnętrzny jej szept.
— Po co tu łazisz, biedaku zrujnowany? To już dla ciebie świat tylko snów. Pocoś był na balu?... Ty — oficjalista! Pożegnaj się z wielkim światem, miej dumę... Nie bądź nędzarzem, szukającym zmiłowania pod pańskim progiem...