Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż tam nowego zwojowałeś?
— No, nie zbrodnię, ale zawsze, ojej! przestępstwo! Przywiozłem tu orkiestrę zamkową i wszystkich praktykantów głębowickich. Jak karnawał, to się bawmy! — zawołał z zapałem.
Widząc zdziwioną minę ordynata, rzekł przymilnie:
— Wuju, ja im tam skłamałem, że to z twego polecenia robię taki szum, nie kompromituj mnie! To czyn pro publico bono.
Waldemar zaśmiał się, podnosząc brwi wysoko. Widział zachwycone twarze panien, rozbawioną minę Sartaskiego i odczuł nastrój oczekiwania.
Rzekł wesoło:
— Skoro już warjujesz, miejże odwagę do końca. Gdzież są nasi panowie? Ale nie pytasz nawet, czy się państwo Sartascy zgadzają.
Bodzio ze zgrozą spojrzał dokoła.
— No! Czyżby?! — wykrzyknął.
Lecz otrzymał bardzo skwapliwą i przychylną odpowiedź.
Bal się rozpoczął. Bodzio odzyskał utraconą chwilowo opinję.
Sam ruszył do mazura w pierwszą parę z panną Sartaską. Tańczył zamaszyście. Przesadzał trochę w udawaniu Bartka, był nieco rubaszny. Ale jego młoda twarz ognista i oczy, patrzące z wdziękiem kokieteryjnym, łagodziły zbytnią żywość ruchów. Dopiero w walcu zmienił się, płynął z tancerką wytwornie z pewnem rozmarzeniem.
Ordynat kilka razy doznał przykrego wstrząśnienia. Czasem drobnostka była powodem. Jakiś znajomy ton w orkiestrze, zapamiętany z przeszłości, jakiś szum sukni kobiecej w zawrocie tańca, jakaś figura mazurowa budziły nagle dawne echa, a te uderzając brutalnie w jądro duszy — bolały.
Lecz Waldemar panował nad sobą. Wspomnień nie wypuszczał z ukrycia; bał się ich wpływu, i zresztą, miejsce było nieodpowiednie.
Jednak, gdy się coś trzyma w napiętej obawie, jak ptaka, by nie wyfrunął, nie można być swobodnym. Niepokój drży w sercu, oddycha się nim i widzi się go niemal oczyma. Waldemar czuł lęk podwójny: nieokazania obecnym swego wrażenia, bo mogłoby być zrozumianem inaczej, i zwalczania w sobie uczuć żałosnych, zbyt ostro trąconych.
A zabawa kipiała życiem.