Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bohdan i praktykanci głębowiccy zmieniali tancerki i unosili je wichrowym lotem. Zadowolony Sartaski częstował winem gości swych, ale prawie równie szczodrze darzył butelkami muzykantów. Na Bodzia patrzał rozpromieniony. Z demokratyzmem ordynata zżył się, ale w Bohdana pod tym względem nie wierzył. Wiedział, że jest bystry i energiczny, lecz posądzał go o bardziej arystokratyczne cechy. Przekonywał się obecnie, że jest inaczej. Młodziutki Michorowski nie różnił się postępowaniem ani od praktykantów, ani od synów Sartaskiego. Nie wyłączał panien z lepszemi nazwiskami, jedynie, co go porywało, to chyba uroda. Ale tańczył ze wszystkiemi bez wyjątku. Wyciągał z kątów skromne panienki, domowniczki, co nawet wywołało pewien grymas na ustach wyżej urodzonych. Sartaski cieszył się. Patrząc na ordynata i Bohdana, myślał:
— Czy to tylko jest w ich rodzie, czy wogóle pleśń magnacka się przeciera?
Lecz co do ogółu miał jeszcze wątpliwości.




XXXI.

Bohdan na wiosnę był na posadzie w dobrach rusłockich na Wołyniu. Właściciel, książę Poniecki, mieszkał w głównym kluczu, prawie Bohdana nie widywał, gdyż ten, jako jeden z pomocników zarządzającego, przebywał stale w odległym folwarku, Jary. Michorowski pracował od świtu do nocy. Nie czytywał, nawet ulubionych rysunków zaniechał. Wieczorem, upadając ze zmęczenia, zasypiał snem twardym i doznawał wrażeń, że ktoś wali nań ogromne złomy kamieni. Budzono go przed wschodem słońca bez żadnych względów.
Praca i obowiązek wzięły go w swój gniotący tryb mozołu. W duszy młodzieńca powstawał bunt, lecz nieubłagana konieczność miażdżyła go.
Gdy maj rozkwitł w całej swej świetności, gdy natura wrzała życiem i pożądaniem, oceany białych kwiatów pokryły sady, lasy tryskały kwieciem, łąki wieńczyły swe czoła, Bohdan rwał się jak na łańcuchu. Wściekła przemoc tęsknoty za swobodą szarpała go, niby obcęgami. Biedz chciał na przepadłe, byle otrząsnąć się z tego jarzma, byle dalej.
Zamierał z szumnych porywów życia.
Stał na polu buraczanem, dozorując pielenia, ale patrzał jak błędny na gromady kobiet, schylonych nad pracą. Często nie