Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

twornym jak światowa dama. Konwalje wyjrzały ciekawie z za parawanów swych liści i, zachęcone bajecznym wyglądem świata, rozsypały się wnet pośród cieni, jak młodziutkie pensjonarki w galowych sukienkach.
A wszystko to złoci słońce, obłękitniają obłoki, grzeje parne powietrze.
Rozszeptały się brzozy, zielone włosy spadają im aż na ziemię, ciała i mięśnie okryła białoróżowa atłasowa powłoka. Rozkwiliły się miodne lipy, idzie od nich duszność i sytość. Zatrzepowały pierzaste klony, drżą osiki, szemrzą olchy. Siwe wierzby rozpuściły szeroko pawie ogony swych gałęzi. Taka roztocz liści, mieszanina barw, mozaika złożona przeważnie z malachitu, alabastru i lapis lazuli.
Maj otworzył swój Sezam.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Stasiu, oświadczyłeś się już pannie Róży? — pyta pani Adamowa swego jedynaka.
— Nie, proszę mamy.
— Cóż znowu! Dokąd-że będziesz zwlekał?... Do czego to podobne. Panna patrzy w ciebie jak w obraz i tylko czeka tej chwili. A ty nic.
— A ja nie mogę wydobyć z siebie natchnienia do tych oświadczyn. Cóż pocznę.
— Ale zamiaru nie zmieniłeś.
— Broń Boże! Nie kocham się wprawdzie