Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ziemi złoty, drogocenny klejnot z zawartym dogmatem Hostji Przenajświętszej.
Dwa światła odbijają się w sobie, i złocą świat, a przed niemi gną się kolana, biją dzwony, śpiew podniosły toczy się taką burzą zapału, że ziemię z posad wyrywa.
Alleluja! Alleluja!
Obeszli trzy razy kościół dokoła w skupieniu modlitewnem i w egzaltacji. Anielka wśród tłumu idzie przy końcu, rozśpiewana, w niebowzięta z ekstazy. Oczy wlepiła w oślepiającą tarczę słońca i nie czuje ciała, tylko duszę, wielką jak przestrzeń powietrzna. Gdy procesja wchodzi już do murów kościelnych, Anielka bezwiednie zostaje na końcu tłumu, idzie przed siebie szlakiem słońca. Idzie wąską drożyną wśród pól wilgotnych i śpiewa.
Dzwony przestały bić w przestwór swym czarownym hymnem, ale w duszy Anielki brzmią jeszcze. Idzie niepomna, gdzie i dokąd. Aż oto nagle zaczerniała przed dziewczyną jakaś wysoka postać męska.
Czy to sen? Czy zanik i ona już w niebie?... Boże! Co to?...
Andrzej stoi przed nią. On, ten sam, jej ukochany, jej najdroższy.
— To chyba sen! To tylko sen... czy ja nie przytomna?...
— Anielko, co tobie?... Dziewczyno moja!