Przejdź do zawartości

Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

córki; dziewczyna wcisnęła się w kącik i żarliwa modlitwa płynie z jej serca do stóp Zmartwychwstałego. Anielka nie wie, o co się modli właściwie, nie zdaje sobie sprawy z tego, ale modli się całą duszą.
Nagle zabrzmiały dzwony!
Jakby lawina runęła z niebios na ziemię, taki rozlega się organ potężny, taki szał rozkołysanych tonów huczy uroczyście, szczytnie z królewską powagą.
Dusza Anielki dostaje skrzydeł i wznosi się na sercach dzwonów hen! w górę, pod obłoki! Oderwała się od spiżowych serc i sama leci, coraz wyżej jakoby już w krainy niebytu.
Gdzie orły nie dolecą, tam leciała dusza Anielki. Gdzie chmury nie dosięgną, tam sięgało jej serce. W słoneczne okolice niesie ją modlitwa i ekstaza, podniecona brzmieniem rezurekcyjnych dzwonów.
Alleluja! Alleluja!
Procesja wypłynęła z kościoła, zda się na świat cały. Szeroko rozwinęły się chorągwie, niby kwiaty Boże, łopot od nich idzie i łuna kolorów. Na przodzie błyszczy krzyż złocisty, a za nim jaśniejąca w słońcu monstrancja. Dwie monstrancje Boże stanęły z sobą oko w oko; na niebie kula świeżo wzeszłego słońca, mająca jakby mistyczne zaklęcie boskości, na