Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ptaku mój biały!... To nie sen, to jam jest, twój Jędrek. Co ci to — powiedz?
Anielka skupia wszystkie swe władze umysłowe, by odzyskać świadomość. Ależ nie! Ona nie śpi, ona jest przytomną. To nie złuda, to jawa cudna, choć niepojęta. To on!
— Tyś to... naprawdę?...
— Dziewczyno, czyś o mnie zapomniała? Przecie do ciebie przyjechałem; trochę się spóźniłem, to prawda; na samą rezurekcję, ale jestem. Angelo! tyś ciągle jak w letargu?!
— A tamta?... Coś zrobił z tamtą?... — szepce nieprzytomnie.
— Z jaką tamtą?... Angelo, tyś w malignie!
Anielka wyszarpnęła się gwałtownie z jego objęcia.
— Przecież ożeniłeś się z inną, otrzymałam zawiadomienie! — krzyknęła Anielka dzikim głosem.
On stanął jak skamieniały.
— Więc to prawda? Tyś to otrzymała? On to wysłał istotnie?... I tyś uwierzyła.
— Jędruś!
— Dzieciaku złoty! Tyś mogła uwierzyć w ten świstek drukowanego papieru, w moją zdradę?... Angelo!
Anielka traci zmysły.
— A jednak... jednak... — mówią z żalem oczy.