Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie bresz stara — zawołał ojciec — Fedotka ciłyj dień chusty połokała na rzece, ja baczył.
— A teper w sadu o Daniłce zadumałasia ha! — zaśmiał się starszy brat.
— A jak dumała to tobi szczo? — odcięła Fedotka.
— Na, isz kartofle — rzekł znowu ojciec — a ty Matwiej ne durysia.
— Ne choczu isty, ne budu — odburknęła Fedotka.
— Czomuż to?...
— Wiszni naiłasi — odparła machinalnie.
Matwiej parsknął śmiechem.
— A bo to prawda! jej uże ne smakujut naszi kartofli, ona tużyt za sałom u Maksyma. Znajete bat’ku, win kazał meni szczo jeszcze raz z wódką przyszle.
— Niechaj do psa przysyła, nie do mene — burknęła dziewczyna.
— A taki twój Daniłko nie wróci, on wże na wojnu pijszoł — śmiał się Matwiej.
— Kto tobi howorył zapytał stary chłop.
— Maksym i chłopcy we młynie gadali i Josiel gadał, oni znajut, na świtie wełyka wojna i Daniłko pijszoł.
— Ha! Boża wola! ale ja o wojnie od nikoho nie słyszał — odrzekł stary flegmatycznie i znowu zaczął jeść.