Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nich łeb Mucyka. W drzwiach stanęła sucha postać kobieca.
— Hej Fedotka! gde ty dewajeszsia — zapiszczała baba cienkim głosem — wże dawno od rzeki pryjszła i bałamuci daj bałamuci, chody do chaty.
Dziewczyna powstała i poszła wolno, za nią wlókł się czarny pies. W izbie cała rodzina zasiadła do wieczerzy. Na stole przy oknie stała miska dymiących kartofli, i leżał kawał czarnego chleba który krajano kozikiem. Na ławie siedział stary, tęgi chłop, w postołach plecionych z łyka i w starej świtce rozpiętej na piersiach. Koszulę pod szyją związał czerwoną tasiemką. Włosy miał siwe, ale wąsy czarne i duże czarne oczy. Fedotka była do niego zupełnie podobną.
Przy ojcu siedziało kilkoro młodszych dzieci, chłopców i dziewczyn, i dwóch starszych: jeden już dorosły parobek, drugi niedorostek: Obaj poubierani w świtki, w postoły, mieli jasne włosy i małe niebieskie oczki. Odziedziczyli to po matce, mizernej kobiecinie w brudnej koszuli i pasiastej spódnicy. Baba zwijała się prędko od komina do stołu, gadając przytem ciągle.
— „Oj Fedotka ty Fedotka, ni z toboju rady ni nijakiego sposobu, nic w chacie nie pomoże tylki wołoczyt’sia taj wołoczyt’sia.