Ale w chwili, gdyśmy wychodzić mieli, okropne skomlenie rozległo się w ciszy nocnej, a Kapi przestraszony, rzucił się nam pod nogi.
— To wilki, gdzież jest Zerbino i Psinka?
Na to nie umiałem dać odpowiedzi. Bezwątpienia oba pieski wyszły z szałasu w czasie, gdym zasnął; Zerbino spełniając zachciankę, Psinka dążąc za swym towarzyszem.
— Weź także płonące drewno, — rzekł mistrz do mnie — i chodźmy im na pomoc.
Nasłuchałem się na wsi okropnych opowiadań o wilkach, lecz nie wahałem się, uzbroiłem się w szczapę i dążyłem za moim panem.
Lecz wyszedłszy na polankę, nie spostrzegliśmy nigdzie ni psów, ni wilków.
— Szukaj, szukaj, Kapi, — mówił mistrz, gwizdając równocześnie, aby przywołać Zerbina i Psinkę.
Ale na to gwizdanie nie odpowiedziały poszczekiwaniem. Żaden odgłos nie mącił ponurej ciszy lasu; a Kapi, który zawsze był taki posłuszny i odważny, zamiast szukać podług nakazu, krył się za naszemi nogami, dając oznaki niepokoju i przestrachu.
Nanowo zagwizdał Witalis, wołając głośno Zerbina i Psinkę.
Nadsłuchiwaliśmy, ale i nadal nic ciszy nie mąciło. Ścisnęło mi się serce. Biedny Zerbino, biedna Psinka.
Witalis dał wyraz mym obawom.
— Wilki musiały je porwać, — rzekł, — dlaczego pozwoliłeś wyjść pieskom?
Ach, tak, dlaczego? Nie znalazłem odpowiedzi.
Mistrz mój skierował się ku szałasowi. Szedłem za nim, przystając co krok, by rozejrzeć się i nadsłuchiwać. Ale wokół tylko biel śnieżną widać było i słychać tylko było skrzyp śniegu pod naszemi stopami.
W szałasie czekała nas nowa niespodzianka.
Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/91
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 85 —