Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   113   —

bawi, to powrócę w niedzielę, by zagrać wam na harfie do tańca.
Mówiąc to, skierowałem się do drzwi; lecz zaledwie uczyniłem kilka kroków, gdy Liza, która szła za mną, ujęła mnie za rękę i z uśmiechem wskazała mi na harfę. Omyłka była wykluczoną.
— Czy chcesz, abym zagrał?
Przytaknęła ruchem głowy i uderzyła radośnie w dłonie.
— Ach tak, — rzekł ojciec, — zagraj jej cośkolwiek.
Wziąłem harfę i choć nie miałem ochoty do tańca, ani do wesołości, zacząłem walca, którego najbieglej grałem. Ach, gdybym go mógł zagrać tak, jak Witalis, i sprawić przyjemność tej małej dzieweczce, która swemi wejrzeniami wnikała mi w głąb serca.
Z początku słuchała, wpatrzona we mnie, potem wybijała takt nóżkami, wreszcie, jakby porwana muzyką, poczęła tańczyć po kuchni w czasie, gdy jej dwaj bracia i starsza siostra cicho siedzieli na swych miejscach. Nie walcowała w tempie tanecznem, lecz obracała się w kółko z wielkim wdziękiem, z buzią rozjaśnioną.
Siedząc przy kominku, ojciec jej nie spuszczał jej z oczu: wydawał się bardzo wzruszonym i klaskał w ręce.
Gdy skończyłem grać walca, dzieweczka stanęła naprzeciw mnie i złożyła mi wdzięczny ukłon, a następnie stukając palcem w harfę, dała mi znak, który miał oznaczać: „jeszcze“.
Grałbym dla niej z przyjemnością przez dzień cały, lecz jej ojciec powiedział, że to dosyć, bo nie chce, aby Liza zmęczyła się tańcem.
Wtedy zamiast zagrania tanecznej melodji, zanuciłem neapolitańską piosenkę, której mnie Witalis nauczył.
Była to moja piosnka popisowa, w której zazwyczaj najwięcej miałem powodzenia. Melodja tej piosnki słodka, rzewna i tkliwa wzruszała serca słuchaczy.