Strona:Harry Dickson -86- W sidłach hypnozy.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przyszedłem, bo usłyszałem krzyk. Mieszkam naprzeciwko.
— Naprzeciwko... hm... A co pan tej nocy robił?
— Trochę spałem.
— A nie trochę?
— Nie spałem, panie inspektorze.
— Dobrze. Proszę się stąd nie oddalać. Będzie mi pan jeszcze potrzebny.
Harry Dickson uśmiechnął się i stanąwszy na baczność krzyknął głośno:
— Rozkaz, panie inspektorze!
Wywiadowca skierował się tymczasem do pokoju lady.
Dicksonowi zależało bardzo, by jednak był w tym pokoju nim Smith i inni rozrzucą wszystko i zatrą ślady zbrodniarza.
— Czy nie przydałaby się panu moja pomoc, sir
Inspektor Smith spojrzał na nieznajomego wzrokiem, w którym zachwytu nie było zupełnie.
— Policja śledcza nie zwykła się posługiwać pomocą osób trzecich.
— Nie uważam się za trzecią osobę, inspektorze Smith. Chodzi o to, że nazywam się Harry Dickson i że jako taki na tych sprawach się znam.
Inspektor otworzył oczy tak szeroko, że zdawało się, iż z oczodołów wyskoczą:
— Harry Dickson? Sławny detektyw z Londynu?... To pan nim jest naprawdę?...
— Naprawdę, mr. Smith, całkiem naprawdę.
— Proszę mi w takim razie darować... Ja... bardzo... żałuję...
Nieborak Smith prężył się teraz przed Dicksonem, mocno skonfundowany
— Wszystko jest w porządku, mr. Smith, — poklepał go protekcjonalnie po ramieniu detektyw. — I dziemy zbadać rzecz na miejscu. Zapewniam pana, progu tego pokoju jeszcze nie przekroczyłem.

Lady czyniła wrażenie jakby spała. Znać było, że zgon nastąpił niedawno. U jej wezgłowia na nocnym stoliku stał niewielki puchar srebrny a w nim kilka wspaniałych klejnotów.
— Zbrodnia nie miała charakteru rabunkowego, — zauważył wywiadowca nieśmiało.
Harry Dickson skinął potakująco głową.
— Wartoby się dowiedzieć, jaka była przyczyna zbrodni, — dodał wywiadowca.
— Prokurator i lekarz przybędą wkrótce. Powiadomiłem ich przed wyjściem.
— Bardzo słusznie, — pochwalił wywiadowcę Harry Dickson. — Zdaje mi się, że słyszę głosy tych panów.
Istotnie, po chwili zjawili się na miejscu prokurator, lekarz sądowy i fotograf.
Lekarz pochylił się nad twarzą denatki.
Na policzku ujrzał małą rankę, ledwie widoczną, jak czerwony punkcik.
Doktor wyjął szkło powiększające i zbadał dokładnie ranę.
— Nakłucie, — rzekł. — Bardzo ostrym narzędziem. Zgon nastąpił nagle, jakby udar serca. Mamy do czynienia z otruciem. Trucizny ustalić nie mogę, działać jednak musi piorunująco.
Prokurator nacisnął dzwonek.
W drzwiach stanął James, stary lokaj lordostwa.
— Gdzie jest lord?
Lord jest na polowaniu, sir.
— Czy został już powiadomiony o tragedii?
— Niestety, nie. Nie znamy adresu lorda. Nie pozostawia nigdy swego adresu: nie chce zajmować się interesami, gdy poluje.
— Czy zmarła miała nieprzyjaciół?
Stary sługa głosem drżącym od powstrzymywanych łez rzekł powoli:
— Nasza... pani nieprzyjaciół?... A bo... to był człowiek, któryby jej nie pokochał?... Przecież nie było takiej pani pod słońcem...
Prokurator uczynił małą pauzę. Szanował ból tego starego sługi.
— Prócz służby, czy jest jeszcze ktoś w domu? Ktoś obcy?...
— Jest lady Angela... Ale to nie obca. To przyjaciółka naszej pani najlpsza.
— Gdzie jest ta pani? — rzucił ostro prokurator.
— W swoim pokoju. Śpi jeszcze. Pewnie nic nie słyszała.
— Czy ktoś jeszcze śpi w tej chwili w tym domu?...
Lokaj zawahał się:
— Chyba nikt... Zdaje mi się, że nikt.
— Więc trzeba będzie tę panią obudzić i powiedzieć jej, że czekamy na nią tutaj na dole.
Harry Dickson przypomniał sobie delikatną i pełną uroku sylwetkę lady Angeli. Lękał się, że ta wiadomość, podana w zbyt ostrej formie, może wywołać zbyt silne wrażenie na młodej kobiecie. Dodał tedy:
— Tylko nie należy lady Angeli przerażać... Niech pan jej tak od razu wszystkiego nie mówi.
Lokaj wyszedł. Nastąpiła chwila ciszy śród członków komisji śledczej. Przerwał ją lekarz:
— Dziwna historia... Nie mam najmniejszego pojęcia jaka to może być trucizna. Jakby cjanek potasu. Ale wtedy byłyby inne zmiany w ofierze...
— Dziwna i z innej strony, doktorze. — dodał prokurator. — Pani domu — ofiarą zbrodni.
Pana domu i jej męża nie ma. Cały dom jest na nogach, prócz jednej jedynej najlepszej przyjaciółki zmarłej. Śpi snem sprawiedliwego...
— Rzecz jest doprawdy mocno skomplikowana, — zauważył detektyw.
Drzwi się otworzyły powoli. Blada, z płonącymi oczami, w białym jedwabnym peniuarze stanęła w progu lady Angela Sorel.
Cztery pary oczu spoczęły na zachwycającej, ale w tej chwili niesamowicie wyglądającej sylwetce młodej kobiety.
Przez chwilę szklanym wzrokiem spoglądała wokół. Potem nagle padła na ko!ana.
— Bessy! — łkała. — Moja najdroższa Bessy! Co jej się stało?
— Lady Worthfield, — rzekł grobowym głosem inspektor Smith, — nie żyje.
— Nie żyje! — krzyknęła Angela. — Nie żyje! Wielkie nieba!
Przez chwilę spoglądała wokół wzrokiem szklanym i martwym niemal aż nagle, jęknąwszy głucho, osunęła się na podłogę.
Podbiegł do niej lekarz i udzielił jej pierwszej pomocy.
Nieszczęśliwa zapadła w głębokie omdlenie.

W nocy

Dochodzenie pierwiastkowe zostało zakończone. Zemdloną przeniesiono do jej pokoju, lekarz i prokuratoropuścił pałac lorda.