Strona:Harry Dickson -86- W sidłach hypnozy.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Żyje jak bogacz, krótko mówiąc.
— Ale kiedy nie jest nim jeszcze. Dopiero po śmierci żony nim będzie.
— Skąd więc czerpie środki na te drogie rozrywki?
— Z giełdy, — tak przynajmniej mówią na giełdzie, proszę pana.
— Więc jednak musi bardzo dużo zarabiać.
— A jednak ludzie powiadają, że takich zarobków jak wydatki, nie ma na pewno. Na bale, na zabawy ogrodowe nie zarabia lord na pewno.
— Bale, zabawy ogrodowe — podczas gdy żona jest ciężko chora. To niezwykle, bardzo niezwykłe. Kto pełni w tym domu honory gospodyni, gdy lady jest tak ciężko chora?
— Przyjaciółka biednej lady — nazywa się Angela Sorel. Piękna jest ta Angela, doprawdy jak anioł. Ale jest dumna, nie przystępna i — czy ja wiem — jakby nie z tego świata...
Dickson zajął się swoja fajką, gdyż dogasała akurat.
— Widzi pan, — rzekła gospodyni, unosząc się z krzesła — będzie pan mógł te panie zobaczyć. Lady Worthfield, gdy trochę się lepiej czuje, wyjeżdża pod wieczór, o chłodzie ze swą przyjaciółką na spacer po alejach miasta. Jadą zawsze powozem zaprzężonym w parę pięknych siwków. Zaraz tu będą.
Dickson udawał, że ta wiadomość interesuje go o tyle tylko, o ile interesować winna każdego człowieka dobrze wychowanego wieść jaką mu podaje rozmówca.
— Jazda! Niech pan wstanie!
Mrs. Liverpudding była bardzo przejęta. Ożywiła się nagle.
Dickson wstał i po chwili ujrzał nadjeżdżający lekki powozik, zaprzężony w dwa piękne konie mleczno-siwej maści.
Dwie eleganckie sylwetki niewieście zarysowały się z daleka.
— Te panie już pewnie wracają do domu, — zauważył detektyw.
— Nie wiem. Bardzo być może, że tylko miną pałac i pojadą dalej.
Tak się też stało istotnie.
Dickson widział, jak woźnica przechylił się na koźle i zwrócił się do pań z jakimś pytaniem.
Złotowłosa dama o niezwykłej urodzie wskazała dłonią przed siebie. Kazała jechać dalej.
Konie ruszyły stępa.
Nagle powóz wyminęła jadąca w szalonym tempie potężna limuzyna. Gdy zrównała się z pojazdem, rozległ się przeraźliwy ryk klaksonu. Sygnał był tak przenikliwy i chrapliwy, że Dickson drgnął, a mrs. Liverpudding padła na swe krzesło.
Siwki lady stanęły dębu. Woźnica, przechylony jeszcze na koźle, czym prędzej podniósł się, aby ściągnąć lejce, ale gwałtowne szarpnięcie koni sprawiło, że woźnica spadł z kozła na jezdnię. Próbował się podnieść, lecz w tej samej chwili przerażone konie poniosły.
Wszystko to było dziełem ułamka sekundy.
Dickson był człowiekiem szybkich reakcyj. W jednej chwili zorientował się w grozie sytuacji. W następnej chwili, już jednym potężnym susem przesadził balustradę tarasu, przebiegł trawnik i dopadł do furtki.
Otworzył ją, wypadł na chodnik, w mgnienia oka znalazł się na jezdni i...
Krzyk przerażenia wydarł się z ust mrs. Liverpudding i dwojga starszych przechodniów. Harty Dickson znalazł się bowiem na środku jezdni, dopadł rozjuszonych koni, schwycił uzdę i uczepiwszy się jej całym ciężarem ciała — przez kilka minut wleczony był przez konie.
Jednak energia i siła woli zwyciężyła rozkiełznane konie.
Drżąc jeszcze na całym ciele, siwki zatrzymały się.
Ktoś ze służby lorda dostrzegł tę scenę, choć trwała ona zaledwie kilka chwil.
Zbiegli się ludzie, obstąpili powóz i z podziwem przyglądali się człowiekowi, który w sposób tak brawurowy, z narażeniem się na ciężkie obrażenia uratował obie panie od niechybnej zguby.
Mała rączka wyciągnęła się do detektywa.
— Uratował nam pan życie, mylordzie. Jak mamy panu dziękować?
Detektyw skłonił się nisko.
— Jak się czuje ta pani? — rzekł, wskazując na lady, leżącą bez przytomności w objęciach przyjaciółki.
— Jest cierpiąca. Z przerażenia straciła przytomność.
— Trzeba czym prędzej wezwać lekarza. Obu paniom należy się odpoczynek.
— Gdzie go znajdziemy, — rzekła Angela, wiodąc wokół niespokojnym wzrokiem, skoro lorda nie ma... Zresztą, gdy lord powróci z polowania — również nie zaznamy spokoju.
— Pozwolą panie, że się nimi dalej zajmę: jestem lord Mandleroy.
Panie z wdzięcznością przyjęty usługi swego zbawcy.
Dickson pomógł Angeli wysiąść z wozu, po czym wziął w swe mocne ręce ciągle jeszcze zemdloną kobietę i przeniósł do pałacu.
Z wzrokiem jakby zagubionym w oddali szła bezwolna i zamyślona Angela za Dicksonem, niosącym jej przyjaciółkę.
Milcząca służba otworzyła skrzydła szerokich drzwi, wiodących do buduaru chorej, gdzie Harry Dickson wszedł na palcach.
Ściany pokoju były obite jedwabiem koloru lekko błękitnawego. Światło było tu przyćmione...
Dickson złożył lady na łóżku i oddał ja pod opiekę pokojówki.
Gdy wychodził, minął się w progu z Angelą.
— Moja kochana Bessy... Moja droga Bessy, — powtarzała do siebie młoda kobieta jakby nie zupełnie przytomna.
Dickson przejął inicjatywę w tym domu w swoje ręce: posłał lokaja po lekarza, stajennego zaś na pocztę z depeszą do lorda. Poinformował służbę, że mieszka naprzeciwko i że można go w każdej chwili wezwać — po czym, błogosławiąc przypadek, który od razu wprowadził go w stosunki rodzinne lorda — udał się do swego mieszkania.
Mrs. Liverpudding czekała na swego lokatora z niecierpliwością. Przywdziała jakąś barwną chustkę, zacierała ręce i była niezwykle uroczysta:
— Cześć bohaterowi! Cześć i sława! — wołała od proga. Podeszła potem do detektywa, uścisnęła mu dłoń serdecznie i nawet dygnęła głęboko. — Jestem tak dumna, że u mnie mieszka tak dzielny i odważny człowiek, — dodała cała zapłoniona.
Dickson był tymi owacjami trochę zażenowany.
Skrył się czym prędzej w swym pokoju i umył umurzone po walce z siwkami ręce.
Po godzinie, mniej więcej, postanowił detektyw jeszcze raz udać się do pałacu lorda.