Strona:Harry Dickson -86- W sidłach hypnozy.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wskoczył do taksówki i rzucił szoferowi tylko dwa słowa:
— Do portu!
Po porcie biegał młody człowiek jak szalony, pytał tego i owego o jacht Harry Dicksona, a minę miał tak zdecydowaną, że ludzie czuli, iż gotówby wpław płynąć za jachtem, gdyby ten już miał się od brzegów oddalać.
Ta energia została jednak odpowiednio wynagrodzona.
Mr. Jolly dopadł Dicksona w chwili, gdy ten wchodził na mostek, wiodący od bulwaru na pokład jachtu.
— Jestem Jolly, prokurent banku Standard.
— Harry Dickson.
— Tom Wills.
— Panowie znają mego dyrektora, mr. Wylera.
— Owszem. Zaszło między nami małe nieporozumienie, które przed kilku godzinami zostało jednak całkowicie wyjaśnione.
— Mr. Wyler prosi panów jeszcze raz do siebie.
— Jeżeli w tej samej sprawie, to chyba już nie ma po co...
— W innej sprawie, mr. Dickson Ktoś przejął moją depeszę...
— Możeby mi pan wszystko opowiedział od początku, dobrze?...
Oczywista, że młody człowiek niczego więcej nie pragnął.
Wysłuchawszy opowiadania, mr. Jolly, ze zwykłym sobie skupieniem i uwagą, Dickson wyjął z kieszeni zegarek. Przez chwile wielki detektyw namyślał się:
— Za kwadrans będę u dyrektora Wylera. Przyjmuję te sprawę. Tymczasem muszę wydać dyspozycje kapitanowi mego jachtu.
— Czekam na panów. Moja taksówka stoi w miejscu parkowania.

Harry Dickson uścisnął dłoń bankiera.
— Znam już istotę sprawy z relacji mr. Jolly, — rzekł. — Proszę pokazać mi raport, jaki mr. Jolly przywiózł z kopalni i depeszę, która odeń wpłynęła.
Dyrektor wręczył detektywowi oba dokumenty.
Dickson przejrzał protokół, porównał go z depeszą i orzekł:
— Tekst depeszy zgadza się z tekstem raportu, tyle tylko, że liczby w depeszy zostały zmienione. — Czy może mi pan powiedzieć, komu mogło zależeć na spadku panów akcyj?
— Prawie wszystkim małym pośrednikom.
— Mógłby mi pan podać ich nazwiska?
— Ależ bardzo proszę. Bob Smith, zamieszkały przy Adlon Street, Robert Finn z Erin Square...
Dyrektor podyktował jeszcze kilka nazwisk. Dickson zanotował je skrzętnie wraz z adresami. Wreszcie wstał:
— Pora na nas. Dam panu znać za dni kilka, dyrektorze. Już od tej chwili sprawa jest w moich rękach.
Bankier podziękował detektywowi serdecznie i wręczył mu czek na większą sumę.

— Dokąd teraz, Tomku, jak myślisz?
— Jabym poszedł na telegraf, aby sprawdzić, o ile się da na miejscu, jakie były losy tej depeszy.
— Brawo! I ja tak myślałem. Idziemy na pocztę.
Bank był niedaleko giełdy diamentowej a poczta tuż obok giełdy. Z banku nie było tedy daleko do giełdy.
Dyrektor poczty przyjął sławnego detektywa niezwykle uprzejmie.
— Mówię z Harry Dicksonem, wszak w ten sposób się pan przedstawił?...
— Tak jest.
— Czy jest pan owym sławnym detektywem z Londynu?...
— Tak.
Dyrektor skrzywił się.
— Muszę panu wyznać, że okropnie nie lubię tych historii kryminalnych... Nie chciałbym, aby moje nazwisko figurowało w związku z dochodzeniem. Proszę, czym mogę służyć panom?
Dyrektor był już mniej uprzejmy. Nie lubił detektywów.
Mimo to, zajął się sprawą wyłożona mu przez Dicksona bardzo gorliwie.
— Może panowie tutaj zaczekają Sprawdzę rzecz gruntownie. Gdy będzie trzeba porozumiem się ze stacją nadawczą. A to doprawdy ciekawe...
— Ciekawe?...
— A tak, bardzo ciekawe. Będzie pan łaskaw mnie informować jak postępuje pańska praca?
Dickson uśmiechnął się:
— Mówił pan przecież, dyrektorze, że nie lubi pan historii z detektywami i że nie znosi pan detektywów...
— Czy ja wiem, może się myliłem. Może akurat ta sprawa jest tak bardzo ciekawa... W każdym razie proszę o informacje a sam biegnę, aby rzecz osobiście sprawdzić.
Po upływie pół godziny, dyrektor poczty wrócił z wąską wstęgą papieru w ręku.
— Jest tak, jak pan mówił, mr. Dickson. Podziwiam pańską domyślność. Depesza została przeinaczona w drodze. Nadana została z innymi cyframi, a przybyła z innymi. Do licha, przecież to jest tak ciekawe, że chyba przez cała noc oka nie zmrużę. l co pan teraz zamierza?...
— Mówił pan przecież, dyrektorze że nie znosi pan historyj kryminalnych...
Dyrektor, człowiek już niemłody, machnął ręką:
— Mówiłem, czy nie mówiłem — mniejsza o to. Zaraz sobie kupię cały komplet opowiadań z pańskich przeżyć... Ale teraz pytam, jakie ma pan plany.
— Jeszcze nie wiem, choć inspekcja linii bardzo by się przydała. I gdyby pewien dyrektor poczty nie był zdecydowanym wrogiem detektywów — możebym odeń uzyskał pomoc w takiej inspekcji.
— Inspekcja linii telegraficznej?... Wspaniała myśl. Tylko, niestety, to nie ode mnie zależy. Jedno co mogę zrobić, to przydzielić panu fachowca, który będzie badał linie. Dam odpowiednie instrumenty pomiarowe — ułatwię mu pracę i, niech mi pan wierzy, że żałuję, iż sam nie mogę być tym fachowcem...
Dyrektor zapalił się. Tom aż mrugnął do swego mistrza. Ten człowiek przekabacił się w ciągu godziny całkowicie...
Harry Dickson podziękował dyrektorowi za jego gotowość okazania pomocy, oświadczył, że skorzysta z niej w odpowiedniej chwili i pożegnał nowo pozyskanego miłośnika powieści detektywnych.