Strona:Harry Dickson -86- W sidłach hypnozy.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rozległy się mocne, męskie kroki i do sypialni wszedł lord.
Miał na sobie ubranie myśliwskie, był blady, przemoczony i dyszał ciężko.
Przez chwilę stał w milczeniu i przerzucał spojrzenie z ciała żony na Angelę. Zacisnął pieści, wejrzał z podełba na młodą kobietę i rzucił ostro:
— Co tu robisz!
— Myję ręce! Są splamione! To są ręce zbrodniarki!
Lord zbladł jeszcze bardziej. Podszedł do młodej kobiety, ujął jej dłonie w kiściach i rzekł:
— Spójrz mi w oczy! Mocno! Tak... Za-pom-nia-łaś o wszystkim! Zapomniałaś! Słyszysz! Nic już ci na sumieniu nie ciąży... Uczyniłaś tak, bo chciałaś zdobyć jej majątek, bo chciałaś zostać moją żoną! Rozumiesz! Rozumiesz?
— Tak... — Głos znów zabrzmiał głucho, jakby bezosobowo.
— Dobrze. Teraz idź spać!
Angela wyszła z pokoju tym samym krokiem automatu, jakim przyszła.
— Zbrodniarka, zbrodniarka — powtarzała do siebie.
Lord padł na fotel. Długo ocierał pot z czoła. Wreszcie zasnął nagle, snąć, mocno zmęczony podróżą i wrażeniami.
Dickson opuścił swój punkt obserwacyjny i wyszedł z domu lorda.

Aresztowanie

— Czy ten pierścionek jest pani własnością?
Inspektor Smith postawił to pytanie Angeli Sorel nazajutrz rano po wydarzeniach opisanych powyżej. Bowiem inspektor powiedział sobie, że musi wreszcie przesłuchać te dziwną kobietę.
Nim jednak zaczął przesłuchanie przeszukał raz jeszcze pokój sypialny denatki. I znalazł na toaletce pierścionek a koło łóżka strzałę.
Był to istotnie pierścionek należący do Angeli. Gdy myła ręce wodą kolońską, zdjęła go bezwiednie, gdyż taki miała zwyczaj od dawna. Zapomniała go zabrać, bowiem, gdy opuszczała pokój już nie była panią swych czynów, ani nawet myśli.
Angela milczała.
— Pytam, — powtórzył Smith głośniej, — czy ten pierścionek jest pani własnością?
Angela skinęła głową potakująco.
— Czy może nam pani wytłumaczyć w jaki sposób ten pierścionek znalazł się na toaletce zmarłej lady Worthfield?
— Nie wiem w jaki sposób.
— Kiedy pani była w pokoju zmarłej po raz ostatni?
— Wczoraj w nocy byłam w jej pokoju.
— Po co?
W błękitnych, dziewczęcych jeszcze oczach lady Sorel zabłysły łzy:
— Przyszłam zobaczyć moją ofiarę. Nie chciało mi się wierzyć, że to ja ją zabiłam, ale tak jest, niestety.
Smith zerwał się z miejsca.
— Lady AngelaSorel, — rzekł głosem uroczystym, — czy przyznaje się pani do popełnienia zabójstwa na lady Beacie Worthfield?
Angela opuściła głowę.
— Nie mogę się do tego nie przyznać — rzekła.
— Nie może się pani do tego nie przyznać bo to jest prawda, czy tak?
— Tak, bo to jest szczera prawda. — Lady była znów w swym białym peniuarze. — Dowodem tego, że to jest prawda, jest ta mała krwawa plamka — to jest krew mej ofiary...
— A to jest narzędzie zbrodni, — rzekł Smith, podnosząc z teatralnym efektem z podłogi ukrytą za krzesłem strzałę.
— Tak, to jest narzędzie zbrodni.
Smith, który już był usiadł, znów wstał i począł uroczyście:
— Tak szczere i otwarte przyznanie się do winy niewątpliwie uznane zostanie przez sędziów pani za ważną okoliczność łagodzącą. Zostanie to zaprotokołowane. Proszę mi jeszcze równie szczerze powiedzieć jakie były motywy tej strasznej zbrodni.
Młoda kobieta słuchała tych słów inspektora znów ze szklanym spojrzeniem swych pięknych oczu.
Od czasu do czasu czyniła gest głowa przeczący. Jakby było w niej coś, jakaś jeszcze mała iskra świadomości buntująca się przeciwko temu samooskarżeniu się.
I właśnie tak ciągle sobie zaprzeczając, ale jedynie ruchami głowy, lady Angela rzekła:
— Motywem... była zawiść... Chciałam posiąść majątek mej bogatej przyjaciółki, i zostać żona jej męża...
Smith odetchnął głęboko.
Stanął w pozycji służbowej i wyrecytował pod adresem lady Sorel:
— Lady Anielo Sorel! W imienin króla — aresztuję panią. Wszystko cokolwiek pani teraz powie, może być obrócone przeciwko pani. Służba! — wołał teraz donośnym głosem inspektor, — proszę zadzwonić do komendy, żeby mi przysłali samochód. Sprawca zbrodni w pałacu lorda ujęty — tak pan zameldujesz...
Biedny lokaj omal nie zemdlał, gdy się przekonał, że tym sprawcą jest Angela.
Gdy prowadzono ją do samochodu — ludzie ze służby w pałacu ustawili się szpalerem i krzyczeli za nieszczęśliwą kobietą:
— Zbrodniarka! Zdrajczyni! Zabiła naszą panią! Na szubienicę ją!
Angela przeszła pod gradem tych strasznych okrzyków zgięta we dwoje, jakby złamana.
W tej właśnie chwili nadbiegł do pałacu Dickson.
— Przyznała się do wszystkiego, — rzekł doń z tryumfującą miną Smith. — Sprawa jest już załatwiona.
— Sądzi pan?... Sprawa się dopiero zaczyna, kochany panie Smith.
— Nie rozumiem...
— I ja jeszcze nie wszystko rozumiem, ale już wiele wiem, — rzekł Dickson. — Bądźmy spokojni. Wszystko się wyjaśni. Detektyw podszedł do Angeli
— Odwagi! Jeszcze kilka dni może tylko, a uda mi się panią uratować.
— Niech mnie pan ratuje! Niech mi pan nie da zginąć...
— Uczynię wszystko co będzie w mej mocy. Ale na razie nie mam jeszcze wszystkich niezbędnych dowodów...
Smith wściekłym wzrokiem spoglądał na Dicksona, rozmawiającego z aresztowaną. Gdyby nie respekt,