Strona:Harry Dickson -20- Postrach Londynu.pdf/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ju wyszedł z szopy, zamykając starannie za sobą drzwi. Trzeba było teraz przedostać się niepostrzeżenie nad rzekę i wsiąść do jednej ze znajdujących się tam łódek.
Nie zastanawiając się nad niczym, detektyw ruszył naprzód. Droga prowadziła obok wielkiego domu. W jednym z okien ukazał się Blackwell.
— Hallo, Mańka, chodźno tutaj! — zawołał. — Złożyłaś wizytę więźniowi?
Zamiast odpowiedzi detektyw skinął ręką, odwracając głowę. Na szczęście Blackwell nie wołał więcej. Zamknął okno a Dickson skorzystał z tego i poskoczył do łódek. W chwilę później trzymał w dłoniach wiosła.
Z radością stwierdził, że było to to samo czółno, którym przybył na wyspę z „Łysym“. Na dnie bowiem leżał zapomniany... wielki nóż.
Miał więc teraz broń! W tym momencie przyszedł mu do głowy genialny pomysł. Czternaście łódek było uwiązanych na linie do brzegu. Gdyby przeciąć sznur, wszystkie zniesione zostałyby przez prąd do morza.... „Piraci Tamizy“ byliby uwięzieni na wyspie.
Czy zdołają uniknąć straszliwej zemsty Harry Dicksona?
Ryzykując życiem, detektyw stracił kilka drogocennych minut na wykonanie swego planu. Następnie ująwszy wiosła, wypłynął bez szmeru na rzekę. Szalona radość wypełniła jego serce na widok oddalających się z prądem czółen...
— Teraz są w matni! — zawołał, śmiejąc się głośno.
Ani jeden z „Piratów Tamizy“ nie umknie w tych warunkach. — Teraz, Blackwell, wyrównamy nasze rachunki.

Diabelska Wyspa

— Mr. Tom depsza dla pana! Wybiła północ, kiedy Mrs. Crown weszła z depeszą do gabinetu detektywa, w którym Tom Wills pracował jeszcze, mimo spóźnionej pory.
Młodzieniec zaniepokojony, otworzył telegram.
— Z Londynu? Hm.... ciekaw jestem o co chodzi.
Po zapoznaniu się z treścią przebrał się szybko. W postrzępionym odzieniu kolorowym szaliku na szyi podartych butach opuścił w pośpiechu dom i skierował się na Deptford-Street, stosownie do polecenia Harry Dicksona.
Ulice były prawie puste, przechodnie nieliczni, zwłaszcza w dzielnicy portowej.
Po półgodzinnym marszu młody człowiek przybył do celu. Należało teraz odszukać dom, oznaczony trzema krzyżami. Przy pomocy kieszonkowej latarki, Tom oglądał mury wszystkich po kolei domów, najpierw po jednej, a potem po drugiej stronie ulicy. Szczęście mu dopisało. Nie trwało nawet pięciu minut, a ujrzał na jednej z bram trzy czerwone krzyże, nakreślone ołówkiem. Cofnął się teraz na drugą stronę ulicy i ukrywszy się w sąsiedniej bramie, stanął na straży.
— Ciekaw jestem, czego do licha mój mistrz szuka w tym domu? — zamyślił się Wills. — Wygląda na zupełnie niezamieszkały. Mistrz musiał mieć z pewnością uzasadniony powód, jeśli mnie tu przysłał.
I zadowoliwszy się tym tłumaczeniem, młodzieniec przywykły do słuchania rozkazów detektywa na ślepo, postanowił czekać aż do otrzymania dalszych instrukcyj.
— Noc minęła... — pomyślał Tom, mierząc tam i z powrotem pustą ulicę. Może mistrz ukaże się wreszcie. Ale czas uciekał a Harry Dickson nie dawał znaku życia o sobie. Tom Wills począł się niepokoić.
— Ta dzielnica jest mocno podejrzana... Mistrzowi mogło zdarzyć się nieszczęście.
Młodzieniec postanowił zmienić posterunek.
— Wejdę do tego domu.... Może Mr. Dickson zostawił tam dla mnie polecenie. Jeżeli nic nie znajdę, wrócę do domu. Mistrz zmienił prawdopodobnie plany.
Tom Wills nie zastanawiając się dłużej, przedostał się do bramy i otworzył ją ostrożnie. Z rewolwerem w ręku wspiął się po schodach na pierwsze piętro, gdzie znalazł szereg zupełnie pustych pokoi.
Od czasu do czasu naśladował gruchanie gołębia, umówiony z mistrzem sygnał, ale nie usłyszał żadnej odpowiedzi.
Tom doszedł do wniosku, że nie ma tu na co czekać. Był głodny i niewyspany, postanowił przeto wracać na Bakerstreet.
Przybywszy na miejsce, zapytał gospodynię o wiadomości od szefa.
Mrs. Crown potrząsnęła przecząco głową i zawołała ze złością:
— Gdyby nie moja cierpliwość, nie wytrzymałabym tu dłużej. Boże... co za porządki. Mr. Dickson jeszcze nie powrócił. Pan wygląda, jakby wstał z grobu Proszę przynajmniej pokrzepić się śniadaniem.
— Co się mogło stać mistrzowi? — zastanawiał się Tom, łapczywie pochłaniając śniadanie.
— Może wpadł w pułapkę i znajduje się w niebezpieczeństwie, podczas gdy ja ucztuję przy stole. Czy nie należałoby zawiadomić policji? Ale to absurd! Na razie nie pozostaje mi nic innego, jak cierpliwie czekać.
W ciągu dnia Tom był trzy razy w tajemniczym domu, ale nie znalazł nic ciekawego. Po zapadnięciu nocy udał się znów na swe stanowisko.
Nawiedzały go najrozmaitsze przypuszczenia.
— Zauważyłem wczoraj, że okna tego domu wychodzą nad Tamizę. A może mistrz wychylił się przez parapet i wpadł do rzekł?
Zaniepokojony tą myślą, Tom znów przedostał się do wnętrza pustego budynku. Wszędzie było pusto. Młodzieniec zbliżył się do okna i zaczął przyglądać się uważnie parapetowi. Powierznia jego pokryta była grubą warstwą kurzu, na której odbijały się wyraźnie ślady. Odcisk miał kształt długich szczupłych palców. Nie było żadnej wątpliwości. Były to ślady Harry Dicksona.
— Mistrz przedostawał się tędy.... Ale dokąd? Nie popełnił chyba samobójstwa... To niemożliwe... Czyżby rzucił się do wody, aby pływać?...
Na tym urwały się jego rozmyślania. Nagle chwycił go ktoś z tyłu za kark, dwie ręce zacisnęły się jak pętle na jego szyi.
— Mamy jeszcze jednego! — zawołał ochrypły głos. — I tego szpiega trzeba będzie odtransportować na tamten świat. Przysięgnę, że jesteś na usługach tego psa Harry Dicksona! — dodał napastnik.
Serce zamarło w piersi Toma Willsa. Zrozumiał, że jego mistrz padł ofiarą zbrodniczego na-