Strona:Hanns Heinz Ewers - Opętani.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nauki. Zapalam fajkę i pochylam się nad książką. Ale nie odczytuję nawet sylaby. Staram się o to ustawicznie, ale wiem z góry, że to się nie uda. Potem idę do okna. Pozdrawiam ją, Klarimonda dziękuje. Uśmiechamy się i wpatrujemy się w siebie, godzinami — —
Wczoraj po południu o szóstej godzinie byłem nieco niespokojny. Mrok zapadł bardzo wcześnie i odczuwałem jakąś trwogę. Siedziałem przy mym stole i czekałem. Czułem jakiś dziwny, nieprzezwyciężony pociąg by iść do okna — nie po to, aby się powiesić, ale by zobaczyć Klarimondę. Zerwałem się nagle i stanąłem przed storą. Nigdy, zdaje się, nie widziałem jej tak dokładnie, chociaż było już dobrze ciemno. Przędła, ale jej oczy patrzyły na mnie. Czułem dziwne jakieś zadowolenie i nieco trwogi.
Telefon zadzwonił. Wściekły byłem na ordynarnego komisarza, który wytrącił — mnie z mych marzeń swemi głupiemi pytaniami.
Dziś rano odwiedził mnie on razem z panią Dubonnet. Zadowolona jest ona ze mnie, wystarcza jej, że już trzy tygodnie żyję w pokoju pod numerem 7. Komisarz chce jednak rezultatów. Poczyniłem mu tajemnicze napomknięcia, że wpadłem na ślad niezwykle dziwnej sprawy; osioł uwierzył we wszystko. W każdym razie mogę tu jeszcze zostać parę tygodni, — a to jest moim jedynem życzeniem. I to nie z powodu kuchni i piwnicy pani Dubonnet, — na Boga, jak prędko stają się one obojętne, jeśli się jest ciągle sytym! — ale z powodu okna, którego pani Dubonnet boi się i nienawidzi, a które ja tak lubię, to okno, które mi ukazało Klarimondę.
Gdy lampę zaświecą nie widzę już jej więcej. Wypatrywałem oczy, aby zobaczyć, czy kiedy wychodzi, ale nie zauważyłem, by choć krokiem wyszła na ulicę. Mam duży, wygodny fotel i zieloną umbrę nad lampą, której