Przejdź do zawartości

Strona:Hamlet krolewicz dunski.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   102   —
KROLOWA.

Biada mi cóż to za uczynek.

HAMLET,

Który tak głośno krzyczy, że aż w Indyach echo się iego odbiia — — Spoyrzyi tutay matko, ſpoyrzyi na ten portret, i na ten, obra zy dwóch braci? patrzay co za godność i powaga te czoło zdobiły. — Kędzior Hyperyona — czoło jowiſza — gromiące oko Marsa, poſtać, na którey prawie każdy bóg ſwą cechę wyciſnął, aby przed światem zaświadczyć, że to ieſt mąż. Ten był twoim małżonkiem — teraz zas ſpoyrzyi tutay; to ieſt twóy małżonek, który ſwego ſtruł brata. Matko, maſz że ty oczy? mogłażeś dobre paſtwiſko tak piękney góry opuścić, abyś się w tym bło cku żywiła, ha, matko maſz że ty oczy? nie możeſz to nazwać miłością; bo w twoim wieku krew zwolna bieży, i rozum nią rządzi; a kto ryże od tamtego rozum, przeszed by do tego zmyślność panuie w tobie, to pewna, inaczey zadnegobyś nie mogła mieć wyobrażenia; ale te zmysły paraliż naruſzył, bo ſzaleńſtwo ie pewnie nie pomieſzało; nikt tak nie oſzaleie, ażeby mu tyle nie pozoſtało rozſądku, ile do takiego wyboru potrzeba. Coż to za diabeł zaślepił oczy twoie matko, gdyś ten wybór czyniła; oczy bez czucia, czucie bez oczu; uſzy bez rąk albo oczy, albo tylko ſchorzały