Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jesteś już po obiedzie? — zapytała panna Polly suchym tonem.
— Tak, ciociu!
— Jestem bardzo niezadowolona, że zmuszona byłam prawie na wstępie posłać cię do kuchni na obiad!
— Ależ, ciociu, to nic! Ciocia sprawiła mi wielką przyjemność! Ja ogromnie lubię mleko z chlebem i kocham Nansy!
Panna Polly wyprostowała się w fotelu.
— Pollyanno — już czas spać! Dziś jesteś zmęczona, ale jutro zajmiemy się przeglądem twego ubrania i sporządzimy plan zajęć. Otrzymasz od Nansy świecę, lecz bądź z nią ostrożna. Śniadanie jest o pół do ósmej. Proszę być punktualną. Dobrej nocy!
Pollyanna zbliżyła się do ciotki i ucałowała ją serdecznie.
— Jestem bardzo szczęśliwa! — mówiła wesoło. — I jestem przekonana, że będzie mi tu bardzo dobrze. Zresztą spodziewałam się tego. Dobrej nocy, ciociu — dodała, wychodząc z pokoju.
— Co za dziwne dziecko, — pomyślała panna Polly, i swoim zwyczajem zmarszczyła brwi. — Cieszy się z tego, że ją ukarałam i jest zadowolona, że mieszka u mnie! Doprawdy nie rozumiem — dodała, biorąc znów książkę do ręki.
W kwadrans potem w pokoiku na poddaszu mała, samotna dziewczynka przelewała gorzkie łzy, tuląc twarzyczkę w poduszkę.
— Ojcze drogi, który jesteś z aniołkami, — szeptały jej usteczka — wiem dobrze, że w tej chwili