Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ XV.
Czerwona róża.

Mniej więcej w tydzień po wizycie Pollyanny u pana Pendltona odbyło się następne zebranie Towarzystwa dobroczynności. Dzień był wietrzny i dżdżysty, a kiedy Mateusz koło godziny trzeciej po południu odwiózł pannę Polly z posiedzenia do domu, Pollyanna, zobaczywszy ją, wydała okrzyk zachwytu.
Panna Polly była lekko zaróżowiona, a włosy, potargane przez wilgotny wiatr, potworzyły ładne loki w tych wszystkich miejscach, gdzie się szpilki rozluźniły.
Pollyanna nigdy jeszcze nie widziała swej ciotki taką.
— O, ciocia też ma, też ma! — wołała radośnie, skacząc wokoło panny Polly, która wchodziła do salonu.
— Co mam, ty nieznośna dziewczyno?
Lecz Pollyanna wciąż skakała dokoła.
— Nigdy się nie spodziewałam i nigdy tego nie widziałam! Ach! To naprawdę ładnie wygląda!
— Pollyanno! Co to znaczy? — pytała panna Polly, pośpiesznie zdejmując kapelusz, aby poprawić rozwichrzone włosy.
— Nie, nie, ja proszę... ciociu! — głos Pollyanny z wesołego stał się błagalny. — Nie trzeba! Ja właśnie o nich mówię, o tych ślicznych lokach! Jakie one cudne!
— Głupstwa mówisz — niecierpliwie zawołała