Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   182  —

Proboszcz, znawca, nie oszczędził swoich uwag i wikaremu także:
— To, widzisz, panie Hilyer kochany, — mówił z dobrocią, — było właściwie fantazyowanie — nie muzyka, a nawet jako fantazyowanie powikłane zbytecznie. Zresztą, aby powiedzieć wszystko, to ja już gdzieś słyszałem te jego tematy — niepamiętam doprawdy gdzie. Wątpliwości niema, że nie jest młody człowiek bez zdolności, ale dotąd, to chaos, a przytem jeden z braków kardynalnych, to ten jego brak precyzyi. Oh, oh! jemu jeszcze trzeba lat całych nauki, i to dobrej nauki.
— Co do mnie, wyznam, że jestem nieprzyjacielem wszelkiej muzyki zagmatwanej — mówił pan Jerzy Harringay. — Wprost boję się czegoś podobnego. Melodya prosta, oto warunek, o który dopomina się nasze stulecie. I tak już jesteśmy aż do zbytku subtelni; wszystko mamy wyszukane. Z ogniska domowego wypływać winny, mojem zdaniem, nasze gusta i upodobania. Nic ponad to ognisko! A pani jak się na to zapatruje?
— Zawsze byłam tego zdania — odpowiedziała, spuszczając oczy, miss Pirbright młodsza.
— A ty, Amy — mówiła w chwilę po-