Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   10  —

Zanim się dobił wioski, rozwidniło się należycie, a on każdemu, kogo spotkał na drodze, opowiadał o swoim przypadku, co znowu przez wszystkich, którzy go znali, uważanem było jako bezpośrednie następstwo domyślnych libacyi, przy dopełnionej zamiennej tranzakcyi zegara na słoninę. Jak było wistocie — trudno wiedzieć — to wszakże pewna, że od tej nocy zmienił się Sandy Bright do niepoznauia. Nietylko, że doświadczał teraz pobożnego dreszczu na widok butelki, zawierającej w sobie tak cenioną niegdyś Whisky, ale nawet zarzucił handel srebrnemi biżuterjami, który mu spore przynosił zyski, a to niby z racyi, że to przedsiębiorstwo prowadzone bez konsensu, bądź co bądź, oszukiwało skarb. Słonina pozostała na drodze, jak twierdzi kronika Sidderfordzka, dostała się do prawego właściciela dzięki temu, że ją kramarz wędrowny, idący z Port-burdock, przywiózł ze sobą.
Był jeszcze inny człowiek, który opowiadał o nieznanym olbrzymim ptaku, mianowicie dependent prokuratora z Ippding Hangar, który jako zwolennik rannych wycieczek, wyszedł dla przyjrzenia się wschodowi słońca. Zrazu myślał i on, że to orzeł — wielkiego rozumie się gatunku — unosi się w błękitach. Wzbił się ów ptak w górę na niebywałą wy-