Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   9  —

Zaczął sobie tedy przypominać pierwsze wyrazy „Ojcze nasz,“ ale, że jakoś nie miał tego w ciągłem użyciu, zrozumiał, że i na to nie było co rachować. „Panie w ręce Twoje“ — zaledwie wybełkotały jego usta, gdy to straszydło niewiadomego gatunku i pochodzenia zaczęło się coraz bliżej opuszczać ku niemu; on wydał już tylko ostatni krzyk, ale naraz licho, czy się przeraziło tym jego głosem, czy też z jakiegoś innego powodu odleciało sobie het, ku Sidderford, i wzbiwszy się na chwilę po nad wieżę kościelną, przepadło widać we mgłach, które się zawsze unoszą nad moczarami tej doliny.
Leżał tak biedny Bright na żołądku bez ruchu, sam nawet nie wiedział jak długo, a ochłonąwszy powoli z przerażenia, uniósł nieco głowę, aby zobaczyć, gdzie się podziała poczwara. Potem dźwigając się na kolana, zaczął dziękować Opatrzności za swoje cudowne prawdziwie ocalenie. Kiedy już zmocniał na tyle, że go nogi mogły utrzymać, obejrzawszy się nalewo i naprawo, azali nie czycha na niego nieprzyjaciel, zwrócił się ku domowi, spowiadając się z grzechów całego żywota, bo to sobie naprędce wyrozumiał, że chyba przy tak pobożnem zajęciu złe nie znajdzie do niego przystępu zbyt łatwego.