Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   11  —

sokość tak, że nie większym się przez chwilę wydawał od zwyczajnego wróbla, a następnie zakreśliwszy wielką krzywiznę w kierunku Port-burdock, zapadł gdzieś za lasami należącymi do Siddermorton-Park. Ten twór szczególny wydawał się większym od człowieka. Nadzwyczajnem było i to także w oczach pana dependenta, że gdy ptak obniżył się do pewnego poziomu, na rozpostarte skrzydła jego padły promienie słońca, a wtedy odbiły one w sobie blask jutrzenki załamaniem światła wszystkich naraz barw. Zdumiony tem człowiek pozostał na drodze długi czas, zanim przyszedł do zupełnej przytomności.
Jeden z robotników rolnych, idących tego ranka w pole, spostrzegł także owego sępa, orła, czy jak go tam nazwać, jak się wznosił po nad korony buków, ale koloru jego skrzydeł nie rozróżnił wcale, natomiast zastanawiało go to, że nogi skrzydlatej poczwary nie przypominały w niczem nóg żadnego ze znanych gatunków ornitologicznych; były owszem bardzo podobne do ludzkich, zarówno kształtem, jak barwą, zbliżoną do cielistej, a nadto cały wogóle korpus jego przypominał kształt człowieka. Przerzynał on powietrze z nadzwyczajną szybkością w kierunku skośnym niby strzała, i rozwiał się w przestrzeni.