Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




VI.
Nazajutrz rano.

Gdy dnia następnego o wczesnej dosyć godzinie przyszedł wikary do pokoiku swego gościa, zastał go ubranego już zupełnie, i patrzącego w dal przez otwarte okno. Poranek był wspaniały. Jeszcze na trawach błyszczały rosy wilgotne, w których dyamentami odbijały się promienie słoneczne; ptactwo w krzewach i klombach zawodziło Stworzeniu swoje radosne hymny, a tam w odległej perspektywie widać było jakiegoś oracza pochylonego nad pługiem, ciągnionym przez dwa silne konie. Anioł miał podbródek oparty na dłoniach i zapatrzony się zdawał w to widowisko całe tak dalece, że nie zwrócił nawet uwagi na wejście swego gospodarza.