Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   106  —

— Jakże tam ze skrzydłem twojem? — pytał uprzejmie ten ostatni.
— Jużem zapomniał, że mię dolegało... ale powiedz mi też pan, czy ta istota zgięta we dwoje, idąca za tymi hipogryfami waszym i, to jest także człowiek?
— A dlaczegóżby nie miał być człowiekiem? To rolnik.
— A po co on tak chodzi w tę stronę i z powrotem? Czy jego to bawi?
— Wątpię. Ale on pracuje. Orze ziemię.
— Pracuje? Po cóż on pracuje? Zdaje mi się, że to przyjemności robić nie może to pracowanie jakieś.
— Z pewnością, ale to jest mus. Trzeba pracować, aby jeść, aby mieszkać, aby się okryć. Jużem ci to mówił.
— Ciekawe! I wszyscy robią u was to samo? Pan także orzesz?
— No nie! On, właściwie mówiąc, orze za siebie i za mnie.
— A dlaczego?
— Dlatego, że są znowu inne zadania, które ja za niego spełniam. Żyjemy tu wszyscy pod prawem podziału pracy. Wymiana usług, nie jest to żadne zepchnięcieie swego udziału w pracy na barki innych.