Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ze sobą, sądząc, że jest bezpieczniejszy. Zeszedłszy w głąb głównej piwnicy, wyjął Mitchel ze skrytki żelazną szkatułkę, zaprowadził Barnesa do małego przyległego pokoju i dobywszy kilka małych paczek rozłożył je na stole. Pośród tych przedmiotów ujrzał zdumiony niesłychanie detektyw puzderko ze skóry juchtowej, spięte rzemykiem, na którym widniał złoconemi literami napis „Mitchel”. Czy były tam skradzione kamienie?
— Proszę, oto list i fotografja! — rzekł Mitchel, podając jedno i drugie Barnesowi, który rozpoznał zamordowaną. — Czy mam list odczytać?
Barnes skinął głową potakująco, ale myśli jego zajmowało przedewszystkiem puzderko skórzane. Tymczasem Mitchel czytał:

Szanowny Panie!

Zdziwi się Pan zapewne, otrzymując list od osoby nieznanej zgoła, która atoli wie o Pańskiej rodzinie tyle, że gdyby chciała to opowiedzieć, dumna narzeczona zerwałaby z Panem niezwłocznie. Przysłowie powiada, że milczenie jest złotem i w danym przypadku chcę je zrealizować. Jeśli Panu na tem milczeniu zależy, musi mi pan w czwartek najbliższy wieczorem wypłacić 10.000 dolarów. Po pieniądze przyjdę sama. Załączam fotografję, byś Pan mógł rozpoznać autorkę tego listu. Jak Pan widzi, nie boję się zawiadomienia policji, gdyż w takim razie powiem wszystko i zostaniesz Pan zniweczony. Dostanę się może do więzienia, ale niewiele mi na tem zależy. Są gorsze miejsca. Tedy proszę mnie oczekiwać w najbliższy czwartek.
Oddana
Róża Mitchel.