Strona:Gustaw Meyrink - Zielona twarz.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

został powtórzony, otrzymał jeszcze kilka nowych fal zapachu kobiecego ciała i w końcu cztery korki, — które schował pełen podziwu dla kupieckiej przezorności firmy „Chidher Grün“ i przekonany silnie, że tej sztuczki czarodziejskiej, nigdy nie potrafi powtórzyć.
„Widzi pan tu trzy żelazne pierścienie od firanek“, — ropoczęła młoda niewiasta na nowo — „kładę pierwszy“ — tu wykład jej został przerwany głośnym krzykiem z ulicy, zmieszanym z ostrym gwizdem i równocześnie drzwi wejściowe gwałtownie rozwarto i z brzękiem znowu zatrzaśnięto.
Odwrócił si przerażony cudzoziemiec i ujrzał postać, której dziwaczny strój obudził w nim najwyższe zdumienie.
Był to olbrzymi murzyn Zulu z czarną, kędzierzawą brodą i nabrzmiałemi wargami, okryty tylko kwadratową opończą deszczową, z czerwonym pierścieniem wokół szyj i, z włosami kapiącemi od łoju skopowego, tak kunsztownie w górę wyszczotkowanemi, że wyglądał, jakby na głowie nosił miskę z hebanu.
W ręce trzymał włócznię.
W tej chwili skoczył z szezlągu ów bałkańczyk, złożył dzikusowi głęboki ukłon, wziął odeń usłużnie lancę, postawił ją w stojaku od parasoli i usłużnym ruchem ręki odsunąwszy zasłonę, wpuścił go do sąsiedniej komnaty z uniżonemi