Strona:Gustaw Meyrink - Zielona twarz.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gazet, żeby się tylko nie dowiedzieć jako o „najświeższej wiadomości“ o czemś, co przed tysiącami lat zupełnie tak samo się zdarzyło, mieszkam w domu, w którym każda rzecz jest mi obca, jestem już niedługo jedynym — prywatnym człowiekiem, jakiego znam; jeśli mi jakaś rzecz wpadnie w oczy, nie badam zbytnio, do czego służy ona wogóle nie służy, daje sobą posługiwać, — i poco to wszystko robię? Bo mam już dosyć tego wspólnego splatania starego warkocza kultury: pierw pokój, żeby przygotować wojnę, potem wojna, aby znowu zdobyć pokój i t. d., bo jak Kasper Hauser chcę ujrzeć przed sobą nową, nieznaną ziemię — chcę poznać nowe; zdziwienie, jakiego to niemowlę musi na sobie doświadczyć, które w jedną noc dojrzewa w mężczyznę, bo chcę być kropką, a nie wiecznie pozostawać przecinkiem. Zrzekam się „duchowego dziedzictwa“ moich przodków na rzecz państwa i chcę się raczej nauczyć stare formy nowemi oglądać oczyma, niż jak dotychczas, nowe formy oczyma staremi; może uzyskaj, ą wtedy wieczystą młodość. Początek, który uczyniłem, był dobry; muszę tylko jeszcze nauczyć się śmiać ze wszystkiego, a nie tylko podrwiwać“.
Nic nie działa tak usypiająco, jak szeptane słowa, których treść dla ucha pozostaje nieznana. Rozmowa między bałkańczykiem a Zulusem za kotarą, prowadzona szeptem i szybko, oszoło-