Strona:Gustaw Meyrink - Zielona twarz.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miła cudzoziemca swą usypiająco nieprzerwaną monotonją, tak że na chwilę popadł w głęboki sen.
Gdy się natychmiast znowu zerwał, miał wrażenie, jakoby otrzymał ogromną ilość wewnętrznych wyjaśnień, ale tylko jedno suche zdanie pozostało jako kwintesencja w jego świadomości — fantastyczne powiązanie niedawno przeżytych wrażeń ze snutemi dalej myślami: „ciężej jest zdobyć wieczysty uśmiech, niż w tysiącach grobów na ziemi odnaleźć czaszkę, którą się w poprzedniem życiu na barkach dźwigało; pierw musi człowiek sobie stare oczy z głowy wypłakać, zanim potrafi nowemi oczami z uśmiechem patrzeć na świat“.
„A mimo tej trudności czaszki jednak się szuka“, wgryzł się cudzoziemiec uparcie w swoją senną ideę, głęboko przeświadczony, że jest zupełnie trzeźwy, podczas gdy rzeczywiście znowu głęboko usnął, „ja zmuszę: rzeczy, by po niemiecku do mnie mówiły i zdradziły mi swoją prawdziwą istotę, zamiast jak pierw z poważnie udaną miną sączyć mi do ucha stary kram w rodzaju: „Patrz, ja jestem lekarstwem i uzdrowić cię, skoro się przejesz, albo: ja jestem przysmakiem, którym możesz przejeść się, by znowu sięgnąć po lekarstwo“, — wyszedłem już poza ten dowcip, że wszystko kręci się koło swego ogona, jak mówi mój przyjaciel Pfeill, jeśli życie