Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dwa — trzy razy w tygodniu uderzyło mnie teraz z wielką siłą, gdy Hillel tak chodził w tę i ową stronę pokoju, niektóre przedmioty na komodzie ustawiał i wreszcie swoim świecznikiem zapalał drugi również siedmnio-ramienny.
Mianowicie: zauważyłem harmonję jego ciała i członków oraz szczupły, delikatny rysunek jego twarzy ze szlachetnym układem czoła. Mógł, jak to widziałem teraz przy blasku świecy, mieć lat nie wiecej odemnie: najwyżej 45.
„Przyszedłem o parę minut za wcześnie, zaczął po chwili, inaczej bym już przedtem światła zapalił“. Wskazał na oba świeczniki, zbliżył się do nar i skierował swe ciemne głęboko osadzone oczy, jak się zdaje, na kogoś, co mi w głowach stał lub klęczał, ktoś kogo jednak dostrzec nie byłem w stanie. Przytem poruszał ustami i bez głosu wymówił jakieś zdanie.
Natychmiast niewidzialne palce oswobodziły mój język i letarg przeminął: odwróciłem się i spojrzałem poza siebie: nikogo prócz Szemajaha Hillela oraz mnie w pokoju nie było.
A więc jego „ty“ i uwaga, że mnie oczekiwał dotyczyły tylko mojej osoby?
Daleko szczególniej od tych obojga okoliczności działało na mnie to, że nie byłem w stanie doznać mniejszego zdziwienia z tego powodu.
Hillel odgadł jawnie moje myśli, gdyż uśmiechał się przyjaźnie, przyczem pomógł mi wstać z nar i ręką wskazał na krzesło, mówiąc:
„Nie ma tu nic dziwnego, straszliwie działają na ludzi tylko rzeczy upiorne, Kiszuf; życie drapie i parzy jak Włosienica, ale słoneczne promienie świata duchowego są łagodne i ogrzewające“.
Milczałem, gdyż nie wpadła mi na myśl żadna odpowiedź. Zdaje się też, że z mojej strony żadnych słów nie oczekiwał Hillel, gdyż mówił dalej.
„I srebrne zwierciadło, gdyby miało czucie, od-