Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



JAWA.

Zwak, uprzedziwszy nas, pobiegł po schodach i usłyszałem, jak Mirjam córka archiwarjusza Hillela trwożnie go wypytywała, on zaś starał się ją uspokoić.
Nie zadawałem sobie trudu, by usłyszeć, co oni z sobą mówili, i raczej odgadłem, niż w słowach zrozumiałem, że Zwak opowiadał, jakoby zdarzyło mi się nieszczęście i przyszli prosić, aby mi dano pierwszą pomoc i przywrócono do przytomności.
Ciągle jeszcze nie mogłem ruszyć żadnym członkiem ciała, a niewidzialne palce trzymały mię za język; ale myśl moja była mocna i pewna a poczucie zgrozy zupełnie, mnie odeszło. Wiedziałem dokładnie, gdzie byłem i co się zemną stało — i nieraz wyłamało mi się to osobliwością, że mnie wniesiono tu jak umarłego, wraz z narami złożono w pokoju Szemajaha Hillela i pozostawiono samego.
Ciche naturalne zadowolenie, jakiego się doznaje po długiej wędrówce, napełniało moją duszę.
W izbie było ciemno, a ramy okien unosiły się rozlewnym rysunkiem w formie krzyża, odbijając od matowo-świecącego dymu, który wił się z ulicy.
Wszystko mi się wydawało samo z siebie zrozumiałem i nie dziwiło mnie ani to, że Hillel wszedł z żydowskim siedmio płomiennym świecznikiem sobotnim, ani że mi życzył „Dobry wieczór“ jak komuś, czyjego przyjścia oczekiwał.
To na co przez cały czas, odkąd mieszkałem w tym domu nie zwróciłem uwagi, jako na rzecz szczególną mimo, żeśmy się spotykali na schodach