Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Laponder nie bardzo chciał się wyjęzyczyć, ja zaś uważałem za wskazane, by mu określić przyczyny, które sprawiły, żem się starał go przeniknąć: — w ogólnych zarysach powiedziałem mu, co się stało w nocy. „Może pan być mocno przekonany“, rzekł z powagą, gdym skończył swe wyjaśnienie — może pan być przekonany, że wszystko com mówił we śnie opiera się na rzeczywistości. Kiedym poprzednio zauważył, że nie śnię, ale „podróżuję“, rozumiałem przez to, że moje życie senne inaczej jest ułożone, niż życie — powiedzmy, normalnych ludzi. Niech pan to nazwie, jak się panu podoba — wyłonienie się ciała. — Tak było n. p. dziś w nocy w nadzwyczaj dziwnym pokoju, do którego wejście prowadziło z dołu przez drzwi spuszczone.
„Jakże ten pokój wyglądał“ zapytałem gwałtownie. „Czy był niezamieszkany? Pusty?“ „Nie. Stały w nim meble. Ale mało. I łóżko. Na łóżku młoda dziewczyna spała albo leżała pozornie martwa. Jakiś mężczyzna siedział koło niej, trzymając rękę na jej czole“. Laponder opisywał mi twarze obojga. Niema wątpliwości: byli to Hillel i Mirjam.
Z naprężenia nie ważyłem się oddychać.
„Proszę, niech pan opowiada dalej. Czy był tam jeszcze kto więcej w pokoju?
„Kto więcej? Niech pan zaczeka — — — nie, oprócz nich nikogo więcej nie było w pokoju. Siedmiopłomienny świecznik płonął na stole.
„Potem zeszedłem na dół po kręconych schodach.
„Były zniszczone? wtrąciłem.
„Zniszczone? Nie, nie. Wszystko było tam w porządku. Wbok od nich leżała izba, w której siedział człowiek w trzewikach ze srebrnemi sprzączkami, człowiek typu osobliwego, jakiego nigdy jeszcze między ludźmi nie widziałem: miał żółtą twarz i kose oczy; pochylony był ku przodowi i zdawał się na coś oczekiwać. Może na jaki rozkaz. „Książki — starej dużej książki nigdzie pan nie widział? badałem.