Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiek, który świadomie popełnił zbrodnie: tak sobie mówiłem.
Zaledwie mogłem się doczekać chwili jego przebudzenia.
Czy on ma świadomość tego, co się stało?
Wreszcie otworzył oczy, napotkał mój wzrok — i spojrzał w stronę.
Natychmiast podszedłem ku niemu i ująłem go za rękę: „Niech mi pan przebaczy, panie Laponder, że dotychczas byłem dla pana tak mało życzliwy. Taka rzecz niezwykła, że — —
„Niech szanowny pan będzie przekonany, że ja to rozumiem doskonale“ — przerwał mi żywo — że musi to być wstrętne uczucie — siedzieć razem z mordercą na tle zwyrodnienia seksualnego.
„Niech pan o tem więcej nie mówi — prosiłem. Dziś w nocy chodziło mi to po głowie i nie mogę się uwolnić od tej myśli, że może pan — —“ szukałem słów.
„Pan mnie uważa za chorego — dopomógł mi.
Potwierdziłem jego domysł.
„Sądzę, że z pewnych oznak mogę taki wniosek wyprowadzić. — Ja — ja — czy mogę panu zadać pytanie wprost, panie Laponder.
„Proszę bardzo.
„Brzmi to dość dziwacznie — ale — zechce mi pan powiedzieć, co się panu dzisiaj śniło?
Z uśmiechem głową potrząsnął.
„Nigdy mi się nic nie śni.
„Ale pan mówił przez sen.
Spojrzał na mnie przerażony. Chwilę się zastanawiał. Potem rzekł stanowczo:
„To mogło się zdarzyć tylko w takim razie, jeżeli pan mię o coś pytał.
„Tak jest. Pytałem.
„Bo, jak rzekłem — nigdy mi się nic nie śni.
Ja — podróżuję“ — dodał po chwili.
„Pan podróżuje Jak to rozumieć?