Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Acha, pilnik! — pomyślałem sobie i uśmiechnąłem się.
„Tedy, życzę panu, panie grafie — podpalacz po koleżeńsku rękę mi podał, — „aby pan możliwie w najprędszym czasie odzyskał wolność. A jeżeli panu kiedy zabraknie pieniędzy, to niech pan tylko u Loisiczka zapyta o czarnego Vossatkę. Każda dziewucha mnie pana wskaże! Tak! Zatem servus, panie hrabio. Było mi bardzo przyjemnie“.
Jeszcze stał we drzwiach, gdy strażnik wprowadził do celi nowego więźnia, znajdującego się pod śledztwem.
Od pierwszego rzutu oka poznałem w nim alfonsa w żołnierskiej czapce, który kiedyś raz stał koło mnie w czasie ulewy w łukowej bramie na Kogucim zaułku. Miła niespodzianka! Może on wiedział cokolwiek o Hillelu i Zwaku — i o innych?
Chciałem natychmiast zacząć go rozpytywać, ale ten ku memu najwyższemu zdumieniu z tajemniczą miną położył palec na ustach, dając w ten sposób wskazówkę, abym milczał.
Dopiero gdy drzwi zzewnątrz były zamknięte i gdy ucichły kroki dozorcy na korytarzu, odżył.
Serce mi biło ze wzruszenia.
Co to znaczy?
Czyż on mię znał? I czego chce?
Pierwszą rzeczą, jaką uczynił alfons było to, że siadł i zdjął but z lewej nogi.
Potem zębami wyciągnął czopek z obcasa, wyjął z próżni, jaka powstała od czopka — małą zgiętą żelazną blaszkę; oderwał widocznie słabo tylko przybitą podeszwę i z dumną miną wręczył mi to wszystko.
Wszystko z pośpiechem wiatru — i nie zważając ani trochę na moje podniecone pytania.
„Tak! miłe ukłony od pana Charouska!“ Byłem tak oszołomiony, że słowa nie mogłem wymówić.
„Niech pan weźmie tę blaszkę, a w nocy pan nią roztworzy podeszwę. Albo wogóle, kiedy nikt