Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

człowieka na drugiego. Czy pani rozumie, co ja chcę przez to powiedzieć, Mirjam? — Można kogoś uleczyć duchowo, nie tylko cieleśnie, Mirjam“.
„I to właśnie —“.
„I to właśnie uczynił dla mnie ojciec pani — ująłem ją za rękę — czy więc pani nie rozumie, jakie to dla mnie musi być serdeczne życzenie — zgotować jakąś przyjemność jeżeli nie jemu, to przecież komuś, co stoi tak blizko niego, jak pani. Czy pani ma choćby najmniejsze zaufanie do mnie? Czyi niema pani żadnego życzenia, które mógł bym pan wypełnić?
Potrzęsła głową: „Czy p. sądzi, że ja się tutaj czuję nieszczęśliwą?“.
„Bynajmniej. Ale może pani ma niekiedy troski, które mógł bym usunąć? pani jest obowiązana, słyszy pani — obowiązana powiadomić mię o tem. Dla czego oboje mieszkacie w ponurej, ciemnej uliczce, jeżeli nie jesteście do tego zmuszeni? Przecież pani jest tak młoda, Mirjam, i — —“.
„Sam pan tu mieszka, p. Pernat“ przerwała z uśmiechem: „cóż pana wiąże z tym domem?“.
Byłem zdumiony. Istotnie, tak, to prawda. Dla czego ja właściwie żyłem tutaj? Nie mogłem sobie wyjaśnić, co mię łączy z tym domem? powtarzałem sobie nieprzytomnie. Nie mogłem znaleść żadnego wyjaśnienia i na chwilę zapomniałem, gdzie jestem. Znalazłem się porwany nagle gdzieś daleko: byłem w jakimś ogrodzie — doleciał mię czarodziejski zapach kwitnących bzów — widziałem z góry miasto.
„Czy dotknęłam jakiej rany? Czy uraziłam pana? — dopłynął mię z dala, z dala głos Mirjam.
Pochyliła się nademną i niespokojnie badawczo w twarz mi spojrzała.
Musiałem dłuższy czas siedzieć tak w odrętwieniu, że się niemal o mnie zatrwożyła.
Chwilę jakąś kołysało się coś we mnie na prawo i na lewo, w końcu gwałtownie drogę sobie