Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Nie powinna pani tego brać dosłownie“ — starałem się uniewinnić.
Z wielką uwagą przyglądała się, jak ja rylcem pogłębiałem formę.
„Musi to być niezmiernie trudna rzecz — wszystko to najdokładniej przenosić na kamień.
„To tylko mechaniczna robota. Prawie nic.“ Przerwa.
„Czy będę mogła zobaczyć gemmę, gdy ją pan wykończy?“ zapytała.
„Dla pani jest przeznaczona, Mirjam.
„Nie, nie. To nie idzie — — to — to“ — widziałem, jak jej ręce nerwowo się poruszały.
„Takiej drobnostki nie chce pani przyjąć odemnie? przerwałem jej nagle. Chciałbym, powinienbym dla pani zrobić daleko więcej.“
Szybko odwróciła twarz odemnie.
Co też ja powiedziałem złego? Musiałem ją głęboko urazić. Tak to brzmiało, jakbym chciał zrobić aluzyę do jej ubóstwa.
Czy mógłbym to czemś upozorować? Czy nie było by to gorzej?
Zacząłem próbę.
„Mirjam, proszę, niech mię pani posłusha spokojnie. Proszę o to — Winien jestem pani ojcu tak nieskończenie wiele — pani tego nie może ocenić.
Patrzyła na mnie niepewnie; widocznie nie rozumiała.
„— tak, tak: nieskończenie wiele. Więcej niż życie“.
„Że on panu raz dopomógł, kiedy p. zemdlał? Ależ to rozumiało się samo przez się“.
Czułem to: nie wiedziała, jaka nić mię łączyła z jej ojcem. Ostrożnie badałem, jak daleko mogę iść, nie zdradzając tego, co on przed nią zamilczał.
„Daleko wyżej niż pomoc zewnętrzną, powiedziałem, należy cenić wewnętrzną. — Myślę o pomocy, która promienieje z duchowego wpływu jednego