Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dach. Niby ktoś, co się musi trzymać za poręcz.

Poraz to pierwszy byłem w pokoju Hillela.
Nie miał on żadnej ozdoby, jak więzienie. Podłoga była czysta i białym piaskiem posypana. Żadnych mebli prócz dwóch krzeseł, stołu i komody. Drewniany słup na lewo i na prawo koło ściany.
Mirjam siedziała na przeciw mnie koło okna, ja zaś jąłem ugniatać wosk modelowy.
„Czy trzeba koniecznie mieć przed sobą twarz, aby uchwycić podobieństwo? — zapytała nieśmiało, jakby tylko poto, by przerwać milczenie.“
Trwożliwie unikaliśmy spojrzeń nawzajem. Niewiedziała, w którą stronę ma skierować oczy w żalu i wstydzie dla nędzarskiego wyglądu pokoju, a mnie palił usta wyrzut, że się nie troszczyłem o to, jak żyła ona i jej ojciec.
Ale cokolwiek bądź musiałem odpowiedzieć.
„Nie tyle, aby utrafić podobieńsrwo, ile aby porównać, czy też wewnętrznie dobrze się twarz widziało“ mówiłem i w czasie mowy czułem, jak z gruntu fałszywem było wszystko, com mówił.
Długie lata, jak tępy i ograniczony umysł, szedłem za błędną zasadą malarską, że należy studyować naturę zewnętrzną, aby módz tworzyć artystycznie. Dopiero, kiedy mię Hillel owej nocy przebudził, rozwinęło się we mnie widzenie wewnętrzne: prawdziwa moc widzenia z zamkniętą powieką, a która natychmiast gaśnie, gdy otworzysz oczy — dar, który wszyscy sądzą że posiadają, a którego na miljony nikt nie posiada rzeczywiście.
Jakże mogłem mówić o możliwości, chcąc mierzyć nieomylną wskazówkę wizji duchowej brutalnemi środkami widzenia naocznego?
Mirjam, zdawało się, myśli podobnież: tak mogłem sądzić ze zdumienia, jakie się malowało na jej twarzy.