Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szy? Mnie się zdaje, że pan wogóle nie wierzy w Golema?“
„Nie uwierzyłbym w niego, gdybym go nawet zobaczył przed sobą tutaj w pokoju“ odpowiedział spokojnie Hillel ze wzrokiem utwionym we mnie,
Zrozumiałem dwuznaczność, ukrytą w jego słowach. Zwak, zdziwiony przerwał picie: „Czy świadectwo setek ludzi dla pana nic nie znaczy, panie Hillel? — Ale niech pan tylko zaczeka, niech pan pomyśli nad mojemi słowami: morderstwo za mordestwem będzie się teraz powtarzało w dzielnicy żydowskiej! Znam to. Golem pociąga za sobą nieprzewidziane skutki.
„Tego rodzaju zdarzenia bynajmniej nie są niczem zadziwiającym“ odpowiedział Hillel. Mówił to, chodząc; podszedł do okna i spojrzał w dół na sklepik kramarza. — Gdy silny wiatr wieje, drgają korzenie zarówno słodkie jak i jadowite“.
Zwak mrugnął na mnie wesoło i wskazał głową Hillela.
„Gdyby Rabbi zechciał mówić, mógł by nam takie rzeczy opowiedzieć, że aż włosy na głowie by powstawały“ dorzucił szeptem.
Szemajah obrócił się. „Nie jestem Rabbi, chociaż mam prawo używać tego tytułu. Jestem tylko biednym archiwarjuszem w żydowskim ratuszu i prowadzą rejestrację żywych i umarłych“.
Poczułem w jego mowie jakieś ukryte znaczenie. Właściciel teatru marjonetek zdaje się również to wyczuł; zamilkł, długi czas żaden z nas nie odezwał się ani słówkiem,
„Wysłuchaj mnie Rabbi — przebacz mi panie Hillel, chciałem powiedzieć“ — rozpoczął po chwili Zwak, a głos jego brzmiał rażąco poważnie, — „już od dawna chciałem się pana o coś zapytać“.
„Pan mi nie odpowie, jeżeli pan nie może lub nie chce“ —
Szemajah podszedł do stołu i bawił się szklan-