Strona:Gustaw Meyrink - Demony perwersji.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A więc, moi panowie, na co mam skupić moje myśli?
— Na nowego proroka w Shambhala, — sceny z rzymskiej areny, mgły Orionu, Budda w ogrodzie instytutu z Kosambi — wołali wszyscy naraz, każdy chciał czego innego.
— A cóżby było, gdyby pan raz zechciał zbadać, gdzie właściwie leżał raj — zaproponował hrabia Oskar.
Gibson skorzystał z dobrej sposobności i wyśliznął się z namiotu, miał już powyżej uszu tego nowego sportu, tych wizjonerskich iluzji. — Do czego to miało prowadzić? Bajecznie kolorowe hallucynacje, które każdy opisywał tak barwnie jak potrafił — ale co to właściwie było, czy podświadome myśli, odbite przez beryl, czy zapomniane obrazy z dawniejszego bytu, tego nikt nie był w stanie powiedzieć.
Stanął przy balustradzie i spojrzał w dół.
Akordy harfy drgały w ciemności, przeplatane oderwanemi tonami śpiewu, któremu czasami w oddali towarzyszyły gwałtowne, intenzywne błyski świetlanych iskier — czerwonych, niebieskich, zielonych. — Modna muzyka!
Słuchał z naprężeniem tych podniecających, podrywających dźwięków, które uderzały o serce