tej zarazy zwiększa jeszcze powstanie 5 i 6 czerwca, wybuchłe przy okazyi pogrzebu generała Lamarqua, powstanie tak nieoczekiwane, że stolica przez chwilę była w rękach rewolucyonistów.
Armatami bombardować musiano klasztor Saint-Merri, gdzie garść ludzi trzymała się przez dwa dni za stosami kamieni brukowych, bijąc się, lejąc kule i robiąc naboje. W tej walce rząd naraził się niesłychanie, ale była ona też klęską i wielce mogła zniechęcić republikanów, bo objawiała się przy tej okazyi niezmierna przewaga wielkich oddziałów regularnego wojska, a co gorsze, szczęście zdawało się odwracać od powstańców.
Blanqui siedzący już od sześciu miesięcy w więzieniu za swój występ oratorski podczas procesu, nie zraził się jednak krwawą czerwcową rozprawą i przegraną i nic nie zmąciło jego wiary w powodzenie nagłych napaści i powtarzanych ciągle zbrojnych rozruchów. Nic dziwnego, miał lat 27 i nie rozczarowało go doświadczenie, nie mógł też, u progu swego, poświęconego idei wolności, życia wiedzieć, że ruchawka każda z góry jest skazana na niepowodzenie, że tryumf rewolucyi dać może jeno jednomyślne i jednoczesne powstanie całego narodu. Potem gwałtowność jego usposobienia skojarzyła się z wielką roztropnością, ale niemniej gwałtownym pozostał na zawsze.
Prosto z więzienia spieszy z zapałem do pracy w stronnictwie opozycyjnem. Ojciec umarł, brat starszy, obecnie dyrektor „Ecole du commerce“, pogodził się z rządami Ludwika Filipa, potępia czyny młodszego