Przejdź do zawartości

Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

które schodzą się tu, tworząc obszerny plac, obstawiony wysokimi domami. Pospieszne zamykanie okien i drzwi sklepowych nadaje tragizmu sytuacyi. Zdala dochodzi odgłos kroków miarowych wojska. Nagle wynurzać się poczyna szereg po szeregu, widać sylwetki ludzi ubranych jednakowo, ruszających się tak samo, jakby wszyscy stanowili jeden automat. Nareszcie rozlega się suchy trzask odwodzonych kurków, wyloty luf zniżają się i bez słowa rozpoczyna się ogień. Kule zmiatają wszystko z placu, w uszach dzwoni od huku strzałów i świstu kul. Jeden z pierwszych pada młody, czarno ubrany młodzieniec. Został trafiony w szyję, ale nie umarł, podniesiono go pospiesznie i zaniesiono do domu, gdzie matce, czuwającej po całych nocach nad synem, wydaje się, że widzi naprzód jakiem będzie całe dalsze jego życie. To jasne. Czeka jeno ozdrowienia, by pójść znów i nastawić piersi na kule i bagnety.
Gdy Blanqui przyszedł do siebie, żył czas jakiś spokojnie, dając lekcye prywatne u panny Montgolfier, a potem ucząc w pensyonacie żeńskim. Tam to spotkał się z Zuzanną Serre. Była jego uczennicą. Poznał się także niezadługo z jej matką, a ponieważ godził się z nią w przekonaniach i poglądach, powstała wkrótce między nimi sympatya i młody Blanqui stał się w tym domu bardzo częstym gościem.

XVII.

Amelia Zuzanna Serre słucha wykładu w wielkim pokoju, przez którego szeroko otwarte okna widać Place Royale. Jest to młoda dziewczyna o pięknych włosach, już rozwinięta, w długiej sukni, niemal już kobieta, z rumianemi policzkami. Szczęśliwą się czuje, zasłuchana