Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/479

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w obecności klucznika porozmawiać z siostrami i stamtąd też wysłał do Akademii Umiejętności pracę o świetle zodyakalnem, tam też przesiedział aż do swego procesu, który odbył się 15 lutego 1872. Tegożsamego tygodnia wyszła w książce: „Eternite par les astres“, a jednocześnie długi ustęp z niej w Revue scientifique.

CCXXXII.

Autor pracy astronomicznej, historyk czasów oblężenia Paryża i redaktor „Patrie en danger“ zasiadł w Wersalu na ławie oskarżonych w obliczu rady wojennej. Ale ani prezydujący pułkownik, ani komendant prowadzący śledztwo, ani żaden z oficerów mających głosować za werdyktem nie znali i znać nie mieli nigdy człowieka, którego im sądzić padło. Patrzyli nań, jako na owego legendarnego Blanquiego, recydywistę buntownika, djabła podbechtującego do wojny domowej, wilka wściekłego, potwora.
Publiczności było dużo. Wojskowi, deputowani, dziennikarze, monarchiści, kobiety z wszystkich krain świata i historyograf całej tej ludzkiej menażeryi, Dumas młodszy. Blanqui wszedłszy, nawet nie rzucił okiem na ten tłum cały. Był blady, grobowo blady, zdawało się, że to trup, któremu jeno nieprzysłonięto oczu powiekami. Ale oczy protestowały przeciw temu, błyszczały wnętrznym blaskiem, wołały, że żyją, że chcą żyć wbrew wszystkim i wszystkiemu.
Poczęły się wstępne pytania:
— Niech oskarżony powstanie. Jak się pan nazywasz?
— Ludwik, August Blanqui.
— Wiek?