Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jasnej przeszłości i dziwić się, że przeżyły takie rzeczy. Pewne daty rozbłysną światłością, w obłokach chwały ukażą się symbole, czerwona czapka frygijska, trójca wolności, równości, bohaterstwa, orły rozwijające skrzydła do lotu, laury, krótkie miecze rzymskie, jasne smugi światła, tańczące po lufach dział i migocące na stali bagnetów maszerujących oddziałów. Ponad tłum szemrzący i falujący, niby fale rozkołysanego morza wznosi się trybuna jak skała urągająca burzy. Zwisają sztandary, a ręce klaskających wznoszą się ku nim. Wozy pełne mówców i agitatorów tętnią po bruku przedmieść. A dalej pola bitew usłane ciałami poległych, podobne cmentarzom, które wyrzuciły zmarłych z głębi grobów, a ponad polami wielkie żałobne korowody wron i kruków zataczających w powietrzu koła. Dziwne, tajemnicze postaci idei, które przyjęły kształty plastyczne i ubrały się w kostyumy bogiń. Nikną, to znów pojawiają się, rosną, wydłużają się tak, że głowami sięgają nieba, a wokół rozbłyski pożarów i krzyki. Pewnego ranka zjawia się biały koń, na nim cesarz objeżdża pole bitwy, raduje się zwycięstwem. Wszystko miesza się w jeden kłąb wizyi tak dziwnych, tak zda się dalekich, a jednak to wszystko działo się wczoraj. Ci, co przeżyli, nie chcą dać wiary własnej pamięci, wahają się i nie mogą pojąć, że w piersiach ich goreje ideał sprzeczny sam w sobie, mający podwójną twarz, republiki i cezara.
W obłokach dymu, na tle takiem radosnem i tragicznem równocześnie, na mgle przysłaniającej kontury zjawiają się ludzie, rozgrywają dzieje drugiej Restauracyi.
Nie zapomniano, że rząd został narzucony narodowi przez obce armie, wszyscy o tem pamiętają, a oczom