Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a byłby nierównie większym jeszcze, gdyby był lepiej przyjmował tych, co się doń zwracali, gdyby był zdolny do jakiejś serdeczności wobec ludzi. Niestety nienawiść i krzywdy, jakich doznał, uczyniły go bardziej jeszcze zamkniętym w sobie.
Chociaż czasem miewał chwile jaśniejsze i wówczas można było zmierzyć całą głębię jego wiedzy, przekonać się o bystrości umysłu. Zachwycał tych, którzy się doń w takich chwilach zbliżyli, olśniewał ich zwłaszcza tem, że tyloletni pobyt w więzieniu nie zdołał spaczyć jego poglądu na sprawy aktualne, nie zakrył mu przed oczyma faktu ewolucyi wielu kwestyj ważnych, zmian w zapatrywaniach na wiele rzeczy i ludzi. Toteż garnęła się doń młodzież, studenci, publicyści, mieszczuchy i robotnicy i niebawem w dowód szacunku i sympatyi nazwali Blanquiego, osiwiałego już na dobre, „dziadkiem“...

CXXIX.

Niedługo przesiadywał Blanqui u swej starszej siostry i kilku przyjaciół. Nie długo korzystał z tej pół wolności. Jakże zresztą mogło to i być? Czyż Blanqui nie znał wszystkich usiłowań i nie współdziałał we wszystkich próbach akcyi rewolucyjnej swego czasu. Czyż nie znał każdego wybitnego działacza partyi republikańskiej? Cóż łatwiejszego, jak wmieszać go w jakąś sprawę w czasie, gdy rząd miał listy podejrzanych, nauczył się kierować tak biegle armią prowokatorów i nabrał tyle fantazyi w wymyślaniu nieistniejących spisków.
Blanquiego zresztą opanowała niezmierna gorączka