Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Życie prze naprzód, przyszłe pokolenie chcące żyć, wyzwolić w czynach swą energię oprą swe stopy o wyłom zdobyty, choćby najmniejszy, choćby krwią oblany, i pójdą wprzód. Nie będzie w nich żalu po klęskach, płaczu za pobitymi, wpatrzeni w jutro ludzie przyszli będą wszystko złe świata wyzywać na bój, bo jeno w boju nadzieja, a zapał tem większy się w nich rozpłomieni, że będą dziedzicami tęsknot naszych.
W niedawnej przeszłości były zresztą aż nadto wyraźne ślady owych, dążących do wcielenia się tęsknot za jasnem jutrem, a uosabiał je w sobie Blanqui świeżo wyszły z więzienia. Każdy kto nań spojrzał uczuwał ciągłość owego łańcucha wysiłków rewolucyjnych, którego pierwsze ogniwa ginęły w oddali jakichś lat dwunastu.
Istniała oficyalna, liberalna opozycya przeciw cesarstwu, należeli do niej wszyscy niezadowoleni, począwszy od legitymistów, orleanistów, aż do konstytucyjnych demokratów, a nawet najskrajniejszych odcieni republikanów, żądnych daleko idących reform. Ale to byłe jasne, niemal jawne. Natomiast zarodkiem jutra, wyrazem pożądań nowych, byli ludzie, o których nikt nie wiedział, była grupa nieliczna, co dnia jednak zyskująca zwolenników dążąca do przemian społecznych, do nowego ukształtowania stosunków, a w następstwie tego, do zmiany formy rządu.
Oczywiście ludziom tym przywodzi Blanqui. Grupują się koło niego bądźto, jako żołnierze, uznając go za wodza, albo też jeno żądni rady, przyjaciele i sympatycy. Wyrosło skutkiem tego stronnictwo, nowych zwolenników nazwano blanquistami drugiego stopnia, podczas gdy klubistom przyznano stopień pierwszy. Ale wpływ Blanquiego na jednych i na drugich był jednaki,