Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wysila się, by ukryć sceny, które znosi ustawicznie i nie dopuścić, by ludzie radowali się widowiskiem ich niezgody małżeńskiej.

VIII.

Po okropnościach termidoru, prześladowania polityczne komplikują się jeszcze bardziej, orgie nienawiści osobistych wybuchają na nowo i szerzą wokół spustoszenie. Reakcya umiarkowanych, całkiem taksamo jak rewolucya skrajnych napełnia więzienia, zalewa krwią place publiczne i ulice. Nieprzerwanym szeregiem ciągną się jak dawniej wozy więzienne, ten sam tłum napastuje i piwa na skazańców. Prawo: oko za oko, ząb za ząb normuje stosunek wzajemny ludzi do siebie, teraz występuje jeszcze jaskrawiej, wyraziściej, jest to jedyne prawo społeczne, jedyne prawo osobiste. Ci, którzy mordowali przedtem w imię sprawiedliwości, padają masami pod wyrokami tejże samej sprawiedliwości, którą owładnęły wczorajsze ofiary. Pałka Samsona, ociekająca krwią, pracuje niezmordowanie, aż do chwili, kiedy ni jedna głowa nie sterczy ponad poziom tłumu, kiedy w opustoszałych ulicach niema już nikogo, a w mieszkaniach, teraz na nowo otwartych, znaleźć można jeno zręcznych, którzy umieli żyć, ostrożnych, którzy umieli czekać i obojętnych, którzy przez cały czas uganiali się jeno za rozrywkami.
Dominik Blanqui nie bierze udziału w reakcyi. Jedyne kroki, które czyni, to starania, by mu zwrócono sumę, 7784 liwrów i l2 soldów, wydaną czasu więzienia, trwającego dwanaście miesięcy i dwadzieścia dni, wreszcie bezprawnie zagrabione podczas rewizyi i śledztwa kosztowności i papiery wartościowe.