Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tłem, i twarz muskaną świeżym powiewem wiatru. Tak dotąd skąpo wydzielano mu jasność dnia, dawano jeno porcye powietrza, oszczędzano tego wszystkiego, czego ma nagle w bród, czem się upija... Nadmiar wolności ma, więc się waha, idzie chwiejnym krokiem, gotów każdej chwili zemdleć. Barbés ułaskawiony, musiał w Nimes czekać 24 godzin na omnibus. Nie mogąc sobie dać rady wrócił do więzienia i wyprosił, że mu pozwolono spędzić tę ostatnią noc w kaźni.
Blanqui doznał tego samego 24 lutego 1848. Rządy Ludwika Filipa właśnie miały się skończyć. Rewolucya czekała jeno sygnału. Więzień włóczył się zrazu onieśmielony po ulicach Blois, ale wnet odzyskawszy pewność siebie skierował się do Paryża.

LXXXI.

Powrócił tedy do stolicy, którą opuścił w r. 1839 i zastał ogromne zmiany. Jestto pora tryumfu rewolucyi, ulicami przeciągają tłumy, w powietrzu powiewają sztandary, błyskają tu i owdzie światła pochodni, rozbrzmiewają okrzyki roznosicieli dzienników, słychać warczenie bębnów, potężne tony Marsylianki. Wojsko maszeruje miarowym krokiem, falują tłumy, tłoczą się studenci, robotnicy, widać obok czerwonych sztandarów księży z krucyfiksami idących błogosławić drzewa wolności, sadzone po placach i rozstajach ulic.
Dnia 25, Blanqui błąkał się zrazu po mieście, nie wiedząc co począć, dziwiąc owej mieszaninie nastroju świętalnego i wojowniczego. Ale wnet łączą się z nim dawni towarzysze, koledzy z czasu tajnych związków i barykad. Wszyscy jednogłośnie wyrzekają i dowodzą,