Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pozwolono korespondować ze sobą więźniom i wypuszczano nas na godzinną przechadzkę, podczas której mogliśmy się widzieć i zamienić kilka słów. Blanqui był zawsze niezmiernie śmiały i spokojny. Czytał podobno wiele i rozmyślał. Nigdy dużo nie pisywał, (Tu się myli Fomberteaux, Blanqui umiał jeno ukryć co napisał) a mówił i głosił swe poglądy tylko w obliczu sędziów“.
Niechęć wzajem na dzieląca Blanquiego i Barbésa, objawiła się jeszcze przed osadzeniem ich w Mont-Saint-Michel. Ale nie przeszkodziła wcale do wspólnej akcyi, nie rozdwajała energii. Cierpieli wspólnie, więc wspólnie wytężyli siły, by uzyskać wolność. Mimo pilnego nadzoru, surowego regulaminu, mimo, że na każdym kroku byli terroryzowani, karani srogo za najdrobniejsze przekroczenie, nie stracili pomysłowości i wola więźniów zwyciężyła przeszkody. Chociaż z dniem każdym niemal obostrzenia spadały na nich i rosły trudności, nie słabła energia. I oto ludzie ci pozamykani w osobnych kaźniach, tak zdałoby się dobrze odosobnieni, zdobywają przeróżne sposoby porozumiewania się. Zrazu przesyłają sobie kartki, potem od okna do okna przeciągają nitki, piszą na dnie szalek z jedzenia umówione słowa, wreszcie rozmawiają przez przewody kominów i co najmniej spodziewane znajdują sposoby widzenia się, zgromadzania razem.
Regulamin celkowy zabrania więźniom mówić, nawet do dozorców odzywać im się nie wolno, zerwane są wszelkie stosunki ze światem zewnętrznym, wszystkie listy mają być badane przez dyrektora i w listach tych nie wolno wspominać o represaliach, a tem bardziej skarżyć się na prześladowania zarządu więziennego. Nie na tem koniec. Nie wolno śpiewać. Nie mogą ulżyć swym nerwom, rozerwać się w szalonej nudzie, nie wolno wy-